Kiedy przeczytałam opis filmu, byłam przygotowana na kolejny romans. Taki miałam nastrój i
taki film chciałam obejrzeć. Tym czasem romans był tu tylko niewielkim dodatkiem, a sam film
skupiał się na czymś innym. I myślę, że dlatego większość widzów była zawiedziona. Chciała
obejrzeć wzloty i westchnięcie, przelatane cierpieniem, a okazało się, że jest zupełnie na
odwrót.
To mnie zaskoczyło (ta zamiana wątków), lecz w pozytywnym znaczeniu. Przyjemnie było
oglądać film, gdzie miłość występuje, ale po 1. w różnych odcieniach po 2. Nie jest na
pierwszym planie.
Pozornie można by wnioskować, że tematem filmu jest ból po utracie ukochanej osoby. Trafne,
ale nie jest tak do końca. Bo tak naprawdę - moim zdaniem - film jest o tym, jak budujemy
wokół siebie mur, uzbrajamy się w pancerz szczęścia, podczas gdy w środku, wręcz gnijemy
od bólu i bezradności. Ale dla świata jesteśmy silni i szczęśliwi, bo dla nas pozornie tak jest
łatwiej.
No generalnie film porusza tyle wątków związanych z taką postawą, że nie byłabym w stanie
teraz wszystkiego napisać. Natomiast osoby, które znalazły się choć raz w sytuacji bohatera,
wiedzą na czym tak naprawdę polega fabuła tego filmu i co chciał nam jego twórca przekazać.