Nie, tytuł nie jest ironicznym żartem ze strony Michaela Haneke, jego najnowszy film jest naprawdę o miłości. Co więcej, o miłości mężczyzny do kobiety , z rodzaju tych do grobowej deski. Uczucia silniejszego od przeciwności okrutnego losu i tragicznej prozy ludzkiego życia. Tak jest, austriacki reżyser postanowił opuścić mroczne rejony ludzkiej duszy i dla odmiany przyjrzeć się jasnej strony mocy. Efekt? Niemniej tarmoszący emocjonalnie od jego poprzednich filmów.
Film opowiada o małżeństwie ze stażem dłuższym od dyktatury Mao Tse Tunga. Obydwoje należą do wyedukowanej klasy średniej żyjącej we względnym dobrobycie, dbającej o stały kontakt z kulturą wysoką, a nawet przykładających rękę do jej rozwoju. Pewnego dnia kobieta zaczyna przejawiać objawy choroby, jak się okazuje nieuleczalnej, nieuchronnie prowadzącej do zgonu. Od tej pory jest już tylko coraz gorzej, stan zdrowotny pogarsza się z każdym tygodniem, choroba oddziałuje tak na ciało, jak i na umysł, a on, kochający, oddany, troskliwy, podejmuje się opieki żony, towarzysząc jej do samego końca, w milczeniu znosząc tragedię ukochanej osoby.
Haneke obiera pozycję niemego obserwatora, nie podejmuje się komentarza, gry na tanich emocjach, niepotrzebnego dramatyzowania, wychodzi ze słusznego założenia, że w tej prostej, bliskiej życiu, historii jest dość mocy, żeby sponiewierać widzem i nie pozostawić go obojętnym. Wielkie kino, które (może) męczy(ć). Obserwowanie powolnego procesu umierania starej kobiety nie jest najprzyjemniejszą rzeczą pod słońcem, gdy dociera do końca, nieuniknione ma miejsce i pojawiają się napisy końcowe, z pewną ulgą wychodzi się z kina. Ale nie ma tak dobrze, bo film z pełną mocą atakuje dopiero wtedy, po kilku minutach, godzinach, w moim przypadku następnego dnia, odkrywa się, że ta historia wciąż w nas tkwi, długo prześladując i skłaniając do refleksji nad życiem. Refleksji niekoniecznie przyjemnych, ale pozostawiających nas z pewną nadzieją w temacie kondycji ludzkiej natury. Michael, co ci się stało?
pięknie napisane! Piękny film!zgadzam sie z Tobą w 100% film atakuje po jakimś czasie, następnego dnia...
SPOILER SPOILER SPOILER
SPOILER SPOILER SPOILER
SPOILER SPOILER SPOILER
SPOILER SPOILER SPOILER
Tak i można to interpretować na dwa sposoby:
Pierwszy to wyszedł z żoną(schizofrenia?) i już nie wrócił.
Drugi to umarł na łóżku i to ich dusze wyszły z mieszkania.
Ta druga wersja nie jest prawdziwa, bo na poczatku filmu policja znalazła tylko Anne, ale jest to ciekawa alternatywa ;)
Właśnie próbowałem to sobie poukładać. Broniłbym wersji, że ich dusze wyszły z mieszkania, ale potrzebuję do tego kilku faktów.
Nie pokazano sceny, w której policja znajduje ciało Georgesa, ale to nie znaczy, że nie leżało ono w innym pomieszczeniu. Nie wszystko co zaszło, musiało być pokazane. Nie pamiętam sceny wyważania drzwi. Czy drzwi wejściowe były one oklejone taśmą, czy oklejone zostały jakieś inne (do pokoju Anny) ? Jeśli tak to Georges nie mógł potem wyjść z mieszkania i okleić go z zewnątrz.
W końcowej scenie Eva otwiera sobie sama drzwi, jest już po wszystkim, musiała więc wziąć klucz, który był w mieszkaniu. Gdyby Georges wyszedł i zamknął drzwi, nie miałaby klucza. To też trochę mętne, bo opiera się na przypuszczeniu, że nie miała klucza zapasowego i że również w mieszkaniu takiego klucza nie było.
Załóżmy teraz, że Georges wyszedł, wyszedł wyobrażając sobie żonę przy sobie. Ale czy to możliwe, żeby ją opuścił? Po tym jak zamknęli się w swoim świecie?
Z reguły nie przywiazuję takiej wagi do fabularnych szczegółów, jednak w tym przypadku jest to chyba dość ważne w kontekście odczuwania całego filmu.
policja najpierw znalazła Anne, bo poszła wpierw do jej pokoju, a mąz leżzał martwy w innym czego rezyser nie pokazał
umarł w tym pokoiku przy kuchni, dlatego nikt go nie widział od jakiegoś czasu....
ładny tekst. A film po prostu świetny!
http://notatnikkulturalny.blogspot.com/2012/10/miosc-czyli-nie-opuszcze-cie.html
T-Durden, dość zabawny jest twój tekst w sensie pewnej naiwności. Z drugiej strony, warto pochwalić twoją wrażliwość i umiejętność jej wyrażania. Jednakże po mojemu Haneke to w dużej mierze hochsztapler, podobnie jak i Tarantino, tyle, że Tarantino to genialny hochsztapler, bliski geniuszowi, Haneke za to bardzo sprytnie zastawia pułapkę w którą zdecydowana większość odbiorców daje się schwytać. Przyznaję, trzeba na to niemałego talentu. Haneke bowiem to dla mnie klasyczny reżyser festiwalowy, co by nie zrobił, czego by nie dokonał, wszyscy, w sensie festiwalowego jury, cmokają, ach, jakie to cudne. Ach, ten Haneke, on to potrafi. "Miłość" zdaje się wybijać z tego festiwalowego towarzystwa wzajemnej adoracji.Film sprzedaje się świetnie.
A teraz wyobraź sobie co by było gdyby odrzeć ten obraz z pary staruszków i stworzyć tym samym opowieść o dwojgu młodych ludziach? Standardowy mniej ckliwy melodramat, o tym, że ona umiera a on pozostaje przy niej do końca? To już było kilkadziesiąt lat temu w "Love Story", tyle, że dużo bardziej do płaczu w sensie ckliwości na ekranie.
Druga rzecz. Dlaczego Haneke po prostu nie snuje swojej opowieści? Dlaczego u niego zawsze coś musi pier...nąć, albo ktoś?
Dlaczego główny bohater nagle zrywa się nocą z łóżka i się drze? Nazywasz to subtelnym prowadzeniem filmowej narracji? Bo ja niepotrzebnym efekciarstwem mającym niby zwiększyć emocje na ekranie, który to chwyt dojrzały twórca, taki jak Haneke, powinien sobie darować.
Kolejne: Córka w rozmowie z ojcem stwierdza, że jak była mała podsłuchiwała rodziców jak się kochali. Po co ten tekst? Bo ma być a) kontrowersyjnie, b) demaskatorsko c) brawurowo d) erotycznie e) perwersyjnie? Raz, że tego typu słowa rażą brakiem realizmu, w sensie są bardzo mało psychologicznie wiarygodne a dwa, właśnie w wypadku Haneke nabierają takiego prostackiego, efekciarskiego posmaku, vide "Pianistka". I w ogóle ten fortepian. To jakiś fetysz tego twórcy?
Potem czytam w recenzji, że Haneke jest subtelny i w jego opowieści nie ma sentymentalizmu. Co do tego drugiego to pełna zgoda. Ale subtelny? Nawet jeżeli mu się to zdarza to zaraz zderza je z wykoncypowaną brawurową woltą. A to ktoś kogoś pier...nie siekierą, albo wyzwie brutalnie od kur...ew, albo posoli, popieprzy a następnie skonsumuje. Haneke jako reżyser w swoich filmach jest jak dziecko z ADHD, któremu dano super działające środki uspokajające. Generalnie działają dosyć dobrze, tyle, że w pewnym momencie pacjent i tak się poderwie i zacznie swoje wygibasy.
Pokazać parę bohaterów w pewnym krańcowym dla nich momencie w sposób prawdziwie minimalistyczny. Bez wylewanych, gwałtownych emocji. Wystarczy, że tkwią już w takiej a nie innej sytuacji a mimo to sprawić, żeby widz poczuł emocjonalny dreszcz, mimo że tak naprawdę na ekranie tak mało się dzieje. Haneke tego nie potrafi.
nie potrafi? Moim zdaniem się udało. Trudno mi porównać z innymi jego dziełami, bo wszystkich nie widziałem, ale odnoszę wrażenie, że ten się trochę różni od poprzednich. Czy jest subtelny? Raczej nie - ja bym go nazwał bardzo osobistym, intymnym...
Hochsztaplerów festiwalowych jest więcej - czyż nie jest nim np. vonTrier?
"Córka w rozmowie z ojcem stwierdza, że jak była mała podsłuchiwała rodziców jak się kochali"
Aż monitor przesunąłem, tak mocno się zacząłem śmiać. Tak kompletnie znikąd, tak kompletnie zignorowane (od razu cięcie i następna scena). Aż pomyślałem, że jakiś troll napisy robił, angielskie pobrałem, a tu proszę:
"I remembered how I always used to listen to the two of you making love as a child"
Zapewne przed seansem obejrzał Personę Bergmana i pomyślał, że przydałoby się zrobić coś równie oszczędnego i kontrowersyjnego jak scenka na plaży ;) Co by nie zrobił festiwale będą się biły by jego filmy puszczać a krytycy będą piać z zachwytu.
Garrett, garrrett, garrett. Napisałeś ledwie trzy zdania, a i tak zdążyłeś zawrzeć w nich nieprawdę, przekłamanie.
Od razu znaczy ( bynajmniej nie tylko według mnie, tak pokazuje internetowy SJP PWNu) «bardzo szybko, natychmiast».
Co zaś oznacza słowo "natychmiast" według tegoż słownika - «w tej samej chwili, bezpośrednio po czymś».
BEZPOŚREDNIO PO CZYMŚ. Implicite można dojść - jak pokazują te definicje - że od razu oznacza >bezpośrednio po czymś<. Proste logiczne rozumowanie.
Jasno więc wynika, że w wersji twojej, która pasuje ci do tezy o niekoherencji wspomnienia o seksie małżonków, BEZPOŚREDNIO PO wspomnieniu o seksie następuje cięcie.
To nieprawda, jeśli jeszcze masz ten film na dysku, to proszę sam sprawdź.
Jest w związku z powyższym kilka możliwości.
1) Nie znasz znaczenia wyrazów, których używasz;
2) nie pamiętasz dobrze tego fragmentu filmu;
3) jesteś bardzo buntowniczy, bo sikasz na mainstreamowy film i na tym właśnie ci zależy, a nie na argumencie który jest fałszywie przedstawiany:
Ale zamieńmy alternatywę w koniunkcję ( sprawdzaj szybko, co znaczy ten wyraz, bo ja już pędzę z następnym zdaniem...! ). I cóż nam tutaj wychodzi?
Otóż wychodzi nam, że Garrett Reza nie zna znaczenia wyrazów, których używa i nie pamięta dobrze fragmentu filmu, o którym mówi, a także chce uchodzić za wspaniałego, świadomego buntownika, który mówi głośne a donośne : NIE! docenianiu filmów, które są doceniane.
Jednak to koniunkcja brzmi prawdziwie.
Postać grana przez Huppert dodaje ( byłem w kinie, nie mam na dysku, stąd cytat może być niedokładny, bo i tekst francuski pamiętam niedokładnie ) :
Zdawało mi się wtedy, że pozostaniecie na zawsze razem. ( Pewny jestem końcówki, a przy tak delikatnych kwestiach polecam nie polegać na tłumaczeniach napisów, tylko na swoich własnych umiejętnościach lingwistycznych; kwestia była chyba taka: Il me semblerait que vous resterez toujours ensemble. Huppert to moja ulubiona aktorka obok Ázemy, stąd pamiętam prawie jej wszystkie kwestie z Amour).
A to były tylko trzy zdania...
A teraz zarzut nie techniczny, ale merytoryczny - mówicie z Finalnym Odbiorcą ( fajny nick :* ), że jest to niekoherentne, że to jest znikąd.
Cóż, ja się nie zgadzam, to nie jest znikąd, to jest z przeszłości.
Znam nawet nazwisko krytyka ( Sobolewski powiedział tak w KK ) (postać Huppert lekko uśmiechała się, gdy mówiła o kochaniu się), który nazwał tamten leciutki rozmarzony uśmiech Huppert lekko sentymentalnym. Cały ten tekst jest sentymentalny. A więc moim zdaniem funkcja, jakiej nie widzicie albo którą mylnie przedstawiacie jest tożsama z rolą, jaką mają
wszystkie sentymentalizmy. Chodzi o chwilową ucieczkę wspomnieniową, która zestawiona z teraźniejszością ma z nią bardzo określony stosunek. Stosunek wytyczony przez kontrast przeszłości i teraźniejszości - stosunek ergo dramatyczny tudzież tragiczny.
Mało jest tutaj sentymentalizmu, ale trochę jest. Nie, tak jak niektórzy wyżej twierdzą: "nie ma go wcale". Nie ma go dużo, ok, ale odrobinę jest.
Dlaczego jednak Haneke uciął tę scenę tuż po tym, jak córka mówiła, że myślała, że pozostaną na zawsze razem? Żeby nie zrobiło się zbyt sentymentalnie moim zdaniem. Po takich wspomnieniach bardzo często zapada niezręczna cisza o zabarwieniu wspominkowym, sentymentalnym dla obu stron.
A dlaczego takie wspomnienie? Rzecz pierwsza, nie wybieramy wspomnień, które nam pozostają. Po prostu. To po pierwsze i to jest fakt.
Skąd ta szczerość? Córka jest dojrzałą kobietą z partnerem życiowym ( nie wiem w końcu, czy jej mężem, chyba tak ). Georges jest starcem. A przede wszystkim są odpowiednio : córką i ojcem. To nie jest tak, że tkwi między nimi seksualne napięcie. Mogą o seksie mówić bez żenady, bez obrzydzenia, bo ich dwojga wzajemnie ten temat nie dotyczy. A także mówić o seksie Anne z Georgesem, bo w momencie ich rozmowy temat ( paraliż Anne ) ten jest tak daleki od teraźniejszości, że zupełnie bezpieczny; jest zupełnie nienacechowany emocjonalnie; jest nacechowany sentymentalnie. Czyli czymś, co zostaje po emocjach.
Dochodzi osoba córki - to, jak dała nam się poznać. Dała nam się poznać jako osoba wybuchowa, emocjonalna, która mówi sporo i szybko. Choleryczka. Czy może taka osoba nie zastanowić się nad najbliższym zdaniem? Może. ( Z tym że tutaj i po zastanowieniu mogłaby o tym powiedzieć, bo nic zdrożnego w tym - powtarzam - nie ma.)
Czy to więc miało zabarwienie jakieś patologiczne, czy było odrealnione? Nie. Trzeba troszkę popracować imaginacją, jak mafiał fieszcz Słofacki.
A ty Odbiorco, o jakim seansie mówisz? I kto obejrzał?
Chodzi ci o Hanekego i przed zrobieniem filmu? Przyznam się, że ciężko was zrozumieć.
Jeden pisze "od razu", ale nie ma na myśli "od razu", drugi pisze "seans", ale ma na myśli robienie filmu/pisanie scenariusza, a trzeci pisze do nich, że "fajnie piszecie". Ciekawe towarzystwo. Jakieś takie ... niesprytne.
Dużo tekstu, ale czy warto?
Nie mam tego filmu na dysku, ale z racji zachwytu nad kunsztem Twórcy, udało mi się zdobyć jedną z jego reżyserskich kopii z autografem (taką tylko dla przyjaciół, do oglądania w domu), byłem w stanie stwierdzić, że rzeczywiście masz rację. Jest i delikatny uśmiech i kolejne zdanie. Które to jednak nie mają żadnego znaczenia.
Rodzina nie jest ani "zawsze razem" ani nie jest szczęśliwa (ponieważ jestem pewny, że masz swoją reżyserską wersję tego filmu, też możesz sprawdzić, że tuż przed słowami Eve o wiecznym byciu razem, padają słowa Georgea o tym, że "wiele z Anne w życiu przeszli". I nie koniecznie musi to znaczyć, że ją bił i ją zdradzał. Ale zauważywszy, że Eve matki dotyka dopiero, jak ta już jest nieprzytomnie umierająca, Georges podobnie (Anne wręcz parę razy odsuwa się od niego). To są szczegóły, które budują nastrój - bo jedyne fakty jakie znamy to to, ze nikt do niech nie przychodzi, nikt ich nie odwiedza, córka została zdradzona przez męża ale i tak nikt męża nie lubi. matka (Eve) nie ma pojęcia co robi jej syn ("pewnie jest na grenlandii") a żaden z wnuków nie znajduje czasu by pożegnać sie z babką. No po prostu miłość aż bucha.
więc po co bronić tak wylewnie czegoś, co rzeczywiście mogłoby być oznaką sentymentu, wspomnieniem pięknych chwil, gdyby tylko cokolwiek na istnienie tych pięknych chwil wskazywało.
Na razie najtrafniejsza opinia jaką czytałem na temat tego filmu'. Autor tematu napisał ''tytuł nie jest ironicznym żartem ze strony Michaela Haneke, jego najnowszy film jest naprawdę o miłości''', Gdyby facet naprawdę kochał swoją żonę to już w połowie filmu by ją udusił poduszką. Miałem wrażenie, że Heneke czerpie przyjemność z wydłużania do granic możliwości sceny śmierci, żona cierpi, mąż cierpi a widz patrząc na ten beznadziejny scenariusz przełożony na ekran cierpi najbardziej. Tylko chyba sam Heneke stał z kamerą w tym domowym hospicjum nad łożem śmierci jednocześnie się onanizując. Tytuł byłby tylko trafny jeśli film nazywałby się ''Męczarnia''.
Fajnie piszecie. Haneke to taki klasyczny artystowski facio i smutne jest, że za to co robi nieodmiennie zbiera oklaski na festiwalach, inna sprawa, że to już stary dziad. Haneke tak naprawdę nie potrafi opowiadać, pochylać się nad bohaterami, darzyć ich szacunkiem i może że w filmie niewiele się dzieje, wzbudzać ciekawość. Pisałem o tym wyżej. Nie. U Haneke musi być tak, że np żona okazująca się kanibalem wpier....ająca pod lodówką resztki zmarłego dziecka. Tak dla przykładu podałem, chociaż podejrzewam, że Haneke by to naprawdę ostro jarało i piszę to bez najmniejszego żartu.
Nie wiem, dlaczego przeszkadza Ci, że Haneke zbiera oklaski na festiwalach. Czyżby to była typowa i narodowa zazdrość polaczka, który nigdy nic nie osiągnie a innym tego sukcesu zazdrości? „Stary dziad” to przywara w Twoich ustach, to znaczy żeś jeszcze młody i brakuję Ci POKORY(trudne słowo, znaczenie sprawdź w wikipedii). Piszesz, że Haneke nie potrafi opowiadać ─ kiedy potrafi, pochylać nad bohaterami ─ kiedy się pochyla, nie darzy ich szacunkiem ─ kiedy ich darzy, w filmie niewiele się dzieje ─ kiedy dzieje się bardzo dużo. I najdziwniejsze sformułowanie: że nie wzbudza ciekawości???? Teraz jestem pewny, że opisujesz zupełnie INNY film. A o tej żonie, lodówce i dziecku, to sam sobie wystawiłeś świadectwo.
Podejrzewam, że decyzja o skróceniu cierpienia żonie byłą jedną z najtrudniejszych w życiu Georgesa, więc jeśli coś może tłumaczyć dlaczego trwało to "tak długo", to fakt że takich decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień. Tak mi się wydaje.
bez_imienny. sobie wystawiasz świadectwo wymyślając debilne i dosyć oklepane sformułowania, że jak już coś komuś przeszkadza to najpewniej ten ktoś komuś czegoś zazdrości. Być może rzeczywiście Polacy słynął z tego typu przywar. Mi jednak jest to całkowicie obce i mogę cię zapewnić, że sam osobiście niczego Haneke nie zazdroszczę a już najmniej tematów jakie podejmuje. Zresztą nie twierdzę, że "Miłość" jest filmem złym, tylko, że nie jest aż tak dobrym. Rozumiem, że tobie się podobał. Na przyszłość jednak radzę z serca abyś na nikogo z komentujących nie pluł at personam bo akurat pod tym tematem nikt przed tobą tego nie robił. A zatem sam zastanów się nad swoim postem, panie wielce spokorniały tudzież obeznany z wikipedią.
A co do festiwali. Zdecydowanie. Na pewno nie jeden twórca zazdrości innemu sukcesu finansowego danego filmu. To ludzka, normalna rzecz, ale bycie festiwalową maskotką? To ma być takie fajne? Dzięki, ale mnie to nie rusza.
Nic_filmweb, nie wiem, czy Haneke nie tyle nie potrafi opowiadac historii bez efekciarskich chwytow, ile po prostu nie chce, bo mysli, ze tak jest doskonale/b. dobrze/lepiej. Jego filmy sa wyrazem tego, co on uwaza za sztuke filmowa i sztuke generalnie, wielokrotnie opowiadal o tym, w wywiadach. Wiec konsekwentnie idzie tym swoim tropem, myslac, ze jest to genialne. To troche jak z Picasso (ten byl geniuszem, nie w tym rzecz) - jego styl daleki jest od tradycyjnego malarstwa, ale znakomicie malowal - ze tak to prostacko okresle - takze "zwyczajnie".
Jak widac, jedni klaszcza, inni nie palaja takim zachwytem, ale jemu sie podoba. Ale absolutnie sie z Toba zgadzam w kazdym podpunkcie o panie Haneke.
Ponieważ @filmista, bardzo ciekawie wypunktował delikatną nieścisłość związaną z "sentymentalną" sceną między ojcem a córką - którzy przez cały film, ani przez chwilę nie pozwalają nam sądzić, że byli kochającą się rodziną, te niedorzeczności T-Durdena trzeba sprostować błyskawicznie.
Ich "stały kontakt z kulturą wysoką" polega na tym, że raz poszli na koncert - i to swojego ucznia. (dodajmy na marginesie, że uczeń ten, nie znajduje czasu by ich odwiedzić podczas tej samej wizyty w paryżu - robi to dopiero przy kolejnej okazji. Ponadto, obiecuje swojej nauczycielce, że następnym razem, przyniesie jej płytę - nie znajduje na to czasu i wysyła ją pocztą.)
Choroba Anne nie jest nieuleczalna - dobrowolnie rezygnuje z podjęcia drugiej próby operacji, której szanse powodzenia są takie same jak pierwszej podczas pierwszej próby. do tego, obrażając się momentalnie na cały świat, prosi męża, by nie zależnie od ewentualnego posuwania się choroby, nigdy do szpitala (tzn na leczenie) nie pozwolił jej wysłać.
Ale właściwie, wszystkie powyższe nieścisłości nie miały by większego znaczenia, gdyby nie stwierdzenie że film "skłaniac do refleksji nad życiem". Naprawdę, trzeba bardzo mechanicznie podchodzić do interpretacji każdego filmu, żeby o "Miłości" Hanekego" można było to powiedzieć. W tym filmie nie ma w ogóle nie ma życia! (jak i nie ma miłości). Nic nie wiemy o świecie społecznym głównych bohaterów, jedyny były uczeń, przestaje ich odwiedzać (a i tak robił to niechętnie) rodzina córki jest w rozsypce (gdy mąż/były-mąż decyduje się na przyjazd, nie są z tego powodu zadowoleni - dodego nie widzimy by Anne choć raz z nim się spotkała) a wnukowie! o! jacy to wspaniali wnukowie - ci też ani razu nie znajdują czasu by odwiedzić konającą babkę (nie mówiąc już o ich wzajemnych relacjach, które delikatnie nazwać można chłodnymi).
jedyne co jest w tym filmie, to pusty akt umierania, którego ewentualny ludzki wymiar polega tylko na tym,że stary Georges jest bardzo blisko tego momentu i sam się panicznie boi (może raczej samotności?), a Eva wydaje się być zirytowana, tym że matka się tak nieestetycznie zachowuje.
Nie podoba ci się taka niebyła miłość? Cóż, w sytuacji, w jakiej się znaleźli to jest chyba jedyna wiarygodna miłość.
Natomiast zgadzam się, że dosyć zimna to miłość i że być może to nie jest już wcale miłość.
Być może Georgesowi śni się duszenie Anne, bo on wie, że śmierć niszczy miłość zanim przyjdzie.
I że innego końca nie będzie, a lepiej, żeby ten koniec nie przekreślił pięknych chwil życia, jakich też zapewne doświadczali.
Eva zaś faktycznie ma problem z umieraniem matki. Problem nie polega na irytacji, to jest prędzej jakiś rodzaj
pretensji. Tylko wytłumacz mi, kto nie miałby z tym problemu. Umiera jej matka, do cholery.
Dobrze piszecie, jednak wiekszość recenzentów w tym kraju sr...ła z zachwytu nad nowym hanekowskim dziełem. Chociaż... Jak teraz zestawię sobie "Miłość" Haneke, który jednak umie sporo, nie będę pisał, że gó..o umie bo to nieprawda. Popada jednak a rtystowską pozę, manieryczność... No i w pełni się zgadzam z tym co napisał kaligulainpoland. Jednak u Haneke jest jakiś styl, ale Fabicki? Chryste.... Ja nie wiem kogo oni i przede wszystkim czego uczął w polskich szkołach filmowych? Naprawdę chciałbym się dowiedzieć. Fabicki nie umie niczego. Wybaczcie mi offtop, ale niedługo na ekrany wchodzi właśnie poska "Miłość" przy której "Hankekowska" "Miłość" to zaprawdę skończone arcydzieło. Tak, wiem, "Miłość" Fabickiego jeszcze na ekranach nie zagościła a ja wygłaszam już sądy. Uwierzcie mi jednak, że po zwiastunach naprawdę można sporo się dowiedzieć. W każdym razie nie pomyliłem się jeszcze nigdy w sensie marny wg mnie zwiastun i świetny film. U Fabickiego jego "Miłość" po prostu zapowiada się tragicznie. Oto recepta pana Fabickiego, absolwetna polskiej szkoły filmowej w Łodzi, wykładowcy, na "dobry" film o miłości. Jest sobie on i ona, kochają sie bardzo, ona wkłada mu palec do ust a następnie wyciąga z głośnym odgłosem zassanego powietrza, Ach, bawią się jak dzieci, jakie to słodkie.:) Ale potem przybywa on, ten obcy, szarmancki, łysy cos w sobie majacy, w rączkę pluśnie, na kolację zaprosi... A mąż, wrrrrrr, da mu potem w mordę i powie kochajacej żonie, że już jej nie kocha a ty widzu oglądaj ten zlepek stereotypowych obyczajowych bzdetów i się wzruszaj, a ty widzu brawo bij, na starość torba i kij. Aha, oczywiście w każdym polskim dramacie obyczajowym musi być KONIECZNIE, darcie ryja, znaczy wtedy, że aktor przeżywa, znaczy, umie grać, jakaś porcja bluzgów, u Fabickiego, pojawia sie słodkie "Zrobiłeś ze mnie kur...ę"? i obowiązkowy też szloch, znaczy aktorka też przeżywa bardzo, znaczy umie grać a papieżem będzie murzyn. Amen.