Specjalistą od filmowej przewrotności jest Lars von Trier. Mistrzostwo Haneke polega na perfekcyjnym operowaniu prostymi środkami. Austriacki reżyser nie stworzył scenariusza pełnego zwrotów akcji i niespodzianek. Poza krótką sceną snu, która jest zrealizowana w konwencji horroru, Haneke zrezygnował tym razem ze scen tajemniczych, wieloznacznych. Uznał, bardzo słusznie, że piękno tkwiące w tej historii najlepiej uda się wydobyć w pełni wtedy, gdy scenariusz będzie maksymalnie uproszczony, pozbawiony elementów komplikujących fabułę, które często stanowią o atrakcyjności filmu. Przez dwie godziny starszy pan z czułością i oddaniem opiekuje się chorą starszą panią. Dlaczego to robi? Ponieważ jest jego żoną? Jest przecież na tyle zamożnym człowiekiem, że stać by go było na umieszczenie małżonki w porządnej prywatnej klinice. Wielu mężów właśnie tak postąpiłoby w takiej sytuacji. Takie załatwienie sprawy jest uznawane w naszej kulturze za całkowicie zrozumiałe, normalne, humanitarne i rozsądne postępowanie. Tylko, że w najbardziej nawet luksusowej klinice, stary człowiek jest tylko kawałkiem gnijącego mięsa, który dzięki rozmaitym zabiegom higienicznym i pielęgniarskim przez pewien czas nie ulega całkowitemu rozkładowi. Tylko otoczenie człowieka miłością w końcowym okresie jego życia, jest w stanie spowodować, że stary człowiek do końca pozostanie istotą ludzką, nawet jeśli zmiany w jego mózgu będą na tyle zaawansowane, że nie będzie wiedział kim jest i co się z nim dzieje. Bohater filmu, otaczając schorowaną żonę miłością dokonuje swoistego rytuału: nadaje śmierci żony wymiar tragiczny, ale jednocześnie sprawia, że śmierć ta jest zakończeniem życia godnym istoty ludzkiej. Śmierć starego człowieka, którego nikt nie kocha jest czymś strasznym. Jest przerażającym obrazem całkowitej klęski jednostki ludzkiej. Taka śmierć przypomina okrutny, absurdalny żart. Zbawienna moc miłości działa w obie strony: ocala człowieczeństwo żony i jednocześnie jest świadectwem człowieczeństwa męża.
Myślę, że w filmie bardzo ważną postacią jest też Eva, córka głównych bohaterów. Gdyby dla Haneke ta postać miała jedynie marginalne znaczenie, to pewnie powierzyłby tą rolę jakiejś pierwszej lepszej drugorzędnej aktorce. On jednak chciał, żeby postać Evy zagrała jego ulubiona aktorka, jedna z najwybitniejszych aktorek współczesnego kina, Isabelle Huppert. Dlaczego właśnie ją wybrał? Może wynikało to po prostu z tego, że po dwóch wspólnie zrobionych filmach, Haneke i Huppert znają się na tyle dobrze, że reżyser mógł mieć całkowite zaufanie do swojej aktorki i wiedział, że nie będzie musiał wkładać dużo wysiłku w reżyserowanie jej gry. Całą swoją uwagę mógł skupić na dwóch głównych postaciach filmu. A może celowo powierzył jej tę rolę, ponieważ aktorka ta ma w sobie niezwykłą mieszankę chłodu, powściągliwości i jakiejś wewnętrznej tajemnicy. Bohaterki grane przez Huppert mają jakby jakąś wewnętrzną blokadę emocjonalną, która powoduje, że nie są kobietami szczęśliwymi, w pełni zrealizowanymi i otwartymi na innych ludzi. Michał Oleszczyk w swojej recenzji pisze o Evie :
"Koniec końców, film traktuje o dwóch odmianach współczucia: koniecznym i zbędnym. Konieczne przeradza się w działanie (opieka Georgesa), zbędne objawia się w towarzyszeniu z oddali i wysyłaniu zapewnień o solidarności z cierpiącym. Uosobieniem tego drugiego typu współczucia jest w filmie zagrana przez Huppert córka – domagająca się od ojca „poważnej rozmowy” o zdrowiu matki, a jednocześnie znacząco milknąca na dźwięk jego ironicznego pytania: „To co, zabierzesz mamę do siebie…?”. Jest miarą wielkiej pokory tego wybitnego filmu, że Haneke nie ulega pokusie krytykowania Evy za jej niezdolność udzielenia prawdziwej pomocy. W konfrontacji ze śmiercią cichą i zwykłą chyba trudniej o wytężone bohaterstwo rozpisane na tygodnie i lata, niż ma to miejsce na polu bitwy, gdzie decydują sekundy."
http://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=wywiad%20z%20michaelem%20haneke%20mi%C5%82 o%C5%9B%C4%87&source=web&cd=8&cad=rja&sqi=2&ved=0CE8QFjAH&url=http%3A%2F%2Fwww.d wutygodnik.com%2Fartykul%2F4067-milosc-rez-michael-haneke.html&ei=VhiWUJrnBovHsg bq54DoAw&usg=AFQjCNFMZWqNYxg8FXexybptjc3wCuUSOQ
Ja jednak inaczej odebrałem postać Evy. Wydaje mi się, że Haneke chciał za pomocą kilku krótkich scen z córką pokazać, że Anne i George nie są wcale przykładem idealnych ludzi, którzy przez całe życie promieniowali dokoła miłością i empatią wobec swych najbliższych. Możemy się domyślać, że w ich wcześniejszym życiu najważniejsza była dla nich muzyka i związana z nią praca. Całkiem możliwe, że zaniedbywali swoje rodzicielskie obowiązki względem córki i nie okazywali jej wystarczająco dużo tytułowej miłości. Bardzo prawdopodobne, że ich wzajemne relacje polegały głównie na przekazywaniu córce wiedzy związanej z muzyką, a sfera emocjonalna była zepchnięta na margines. Bardzo wymowna jest scena rozmowy ojca z córką, w której wyraźnie daje się odczuć dystans. Anne i George prawdopodobnie nie stworzyli idealnej rodziny. Anne poznajemy jako starszą i schorowaną kobietę, ale można też zauważyć, że jest osobą powściągliwą i dość surową wobec innych. Całkiem możliwe, że ich życie wyglądało tak, że Anne żyła muzyką, George też był zapracowany i nie okazywał na co dzień swojej wielkiej miłości do żony, a córka była zmuszona dorastać bez wsparcia emocjonalnego ze strony rodziców. Myślę, że Haneke chciał, żeby jego bohaterowie nie byli tacy nieskazitelni a jednocześnie chciał chyba też powiedzieć, że dla starego człowieka bycie otoczonym miłością życiowego partnera jest ważniejsze od przejawów miłości płynących ze strony dziecka. Syn lub córka, opiekując się starą i schorowaną matką dają wyraz swego podziękowania za trud włożony przez nią w ich wychowanie, spełniają swój obowiązek. Miłość partnera życiowego jest bardziej czysta, bardziej bezinteresowna.
Na koniec moich rozważań muszę wspomnieć o wspaniałym aktorstwie w wykonaniu Jean-Louis Trintignant'a i Emmanuelle Riva. Wykonali kawał dobrej roboty. Wielkie oklaski należą im się już za samą odwagę, za to, że zdecydowali się na granie w filmie odsłaniającym przecież przed widzami ich własną starość, tak kontrastującą z ich dotychczasowym ekranowym wizerunkiem.
atotocoto, mylisz się. Haneke wie niewiele o operowaniu prostymi środkami wyrazu,
Eee, co tam ja. Ja to pikuś. Grunt, że Ty jesteś nieomylny. W Tobie cała nasza nadzieja.
Nie ironizuj, tylko obejrzyj poprzednie jego filmy. Funny Games, Pianistka, Ukryte, Biała wstążka. Serwowane tam sceny przemocy to dla ciebie dowód na opanowanie prostych, (subtelnych) środków wyrazu? Czy dostrzegasz różnicę pomiędzy przymiotnikiem "prosty" a "subtelny".
Dzisiaj o godzinie 21:05 w radiowym programie 3 w "Klubie Trójki" będzie rozmowa o filmie "Miłość". Tadeusz Sobolewski to jeden z nielicznych prawdziwych krytyków filmowych w tym kraju, więc myślę, że warto posłuchać.
http://www.polskieradio.pl/9/396/Artykul/717707,Tadeusz-Sobolewski-o-Milosci