Szczerze mówiąc, nie rozumiem dlaczego akurat ten film został filmem roku 2006. Jest on dobry, ale czy najlepszy ze wszystkich, z którymi wtedy rywalizował? Raczej nie.
Po pierwsze, bardzo podobny pomysł na narrację wykorzystano w filmie Babel. W tamtym obrazie przyniosło to jednak o wiele lepszy skutek - skupiono się na mniejszej liczbie postaci, przez co wszystko było bardziej spójne, a powiązania przyczynowo - skutkowe wynikały naturalnie. W Crash oczywiście tło jest zupełnie inne - nie chodzi o ukazanie powiązań i współzależności w globalnej sieci, ale o przedstawienie emocji, związanych ze zderzaniem się pewnych postaw czy kultur. Niemniej, zrealizowanie pomysłu na wielowątkową narrację, która zaczyna się od scen niczym z Mulholland Dr. Lyncha, okazało się mniej udane. Widz czeka na finał. I czeka... I czeka... A tego finału w Crash po prostu nie ma. Na dodatek pewne powiązania są sztucznie wytworzone (reżyser "dokładający drwa" do palącego się radiowozu - ciekawe ile osób robi tak w rzeczywistości?), żeby zachować spójność całości.
Co do emocjonalnej warstwy filmu - jest ona płytka i nie porusza. Wszelkie uczucia bohaterów są wyjęte ze swych ram, napompowane, a przez to tworzą pewne schematy. Ktoś pisał w komentarzach o miłości, upokorzeniu i kluczowym chyba gniewie - dobrze, ale mnie to w ogóle nie przejęło. Są filmy, które potrafią wstrząsnąć dużo głębiej (chociażby "Tajemnica Brokeback Mountain", gdzie śmierć głównego bohatera jest tak niespodziewana, że wywołuje autentyczny żąl), natomiast Crash stara się usilnie pokazać, że w tym temacie nic nie jest czarno - białe. O proszę, policjant obmacuje kobietę, ale jednocześnie opiekuje się ojcem. Kobieta spadająca ze schodów jest nieczułą, ale umie się zmienić, porywczy ślusarz to kochający mąż i ojciec, a praworządny prokurator to zwykły oportunista.
Ostatni element: wielokulturowość. U nas ten problem raczej nie istnieje. Co najwyżej egzystuje on w stwierdzeniu "Cygan jest Cygan i nikt nie będzie nam wmawiał, że nie kradnie". Nikt nie reflektuje nad takimi stwierdzeniami - to może przejaw braku tolerancji dla mniejszości. Natomiast nie ma u nas zupełnie kwestii praw kolorowych itd. Rasizm jest rzadko spotykany, a jeśli już - spotyka się z zupełnym potępieniem (chyba każdy rasistowski atak jest odnotowywany przez media). Dlatego ten element w ogóle nie jest walorem filmu. Być może dla Amerykanów jest to jakiś ważny głos. Dla nas (mnie) - raczej potwierdzenie naszego antyrasistowskiego nastawienia.
Plusy: film dobrze się ogląda. Jest to solidna, rzemieślnicza robota z zadatkami na ambitny film. Proszę po nim nie oczekiwać katharsis i tego, że będzie się o nim myśleć co jakiś czas. Ja szybko do niego nie wrócę, a w zwyczaju mam oglądanie filmów po kilka razy. Tak jak widać obok moja ocena to 7/10 i sądzę, że dobrze odwzorowuje ona poziom tego dobrego, choć nie doskonałego czy "metafizycznego" filmu.