Jak dla mnie ten film to kino ambitne przez duże A. Ma w sobie trochę z Tarantino i trochę z braci Coen. Ogólnie koncepcja na przedstawianie kilku historyjek powiązanych jakąś fabułą jest dla mnie dobrym rozwiązaniem. W tym przypadku mieliśmy obraz "miasta gniewu", dokładnie tak jak w tytule, bo tak naprawdę w tym filmie nie chodzi o to kto zabił murzyna, ale o problem rasizmu, problem ludzkich zachowań, jakiś osobistych urojeń. Na świecie jest pełno takich ludzi i ten problem jest bardzo aktualny, dodatkowo świetnie przedstawiony w tym filmie. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że dostał tyle Oscarów, bo jest o rasizmie, bo porusza taki, a nie inny problem. To na pewno po części prawda, ale to tylko mała składowa, bo na cały sukces składa się tu też świetna fabuła, gra aktorska, klimat, montaż (zresztą za to był Oscar), zdjęcia i wreszcie świetna muzyka utrzymana po części w klimatach meksykańskich, ale nie tylko. To jest po prostu film, któremu nie można dać mniej niż 8 :)