Film zaczyna się banalnie. Niby zwykły popapraniec wkracza do jakiejś lokacji i straszy wszystkich obrzynem. Ale nie - tutaj chodzi o coś o wiele mniej poważnego...
Sam jest zwykłym, prostym i naiwnym człowiekiem, który jakoś tam sobie radzi w życiu. Kiedy wreszcie postanawia postawić na swoim, wpada w wir nieoczekiwanych i zdumiewających wydarzeń, nad którymi niestety od samego początku nie panuje... Bardzo dobra rola Travolty - jak na niego bardzo oryginalna kreacja.
Jego losom towarzyszy Max, dziennikarz, który staje się sprawcą wszystkich wydarzeń. Dziennikarz pełen sprzeczności - z jednej strony żądny sensacji krwiopijca, ale jednocześnie nie zatraca sumienia i wrażliwości. Dziennikarz nie z tej Ziemi. Wywołuje lawinę potwornych zdarzeń i naiwnie spodziewa się, że doprowadzi do "happy end'u". Tak doświadczony, a jednocześnie tak głupi... Kolejna, bardzo udana rola Hoffmana.
Ciekawy i niestandardowy scenariusz, którego głownym atutem jest osoba samego Sama i jego losów. Duży plus.
Podsumowując - wnikliwe i bezlitosne spojrzenie na dzisiejsze media. "Oglądalność", czyli standardowo "publiczność", wydaje się, i chyba jest, bezwolną kupą motłochu, która paradoksalnie decyduje o wszystkim. Sterowana i manipulowana, by oglądać tony badziewnych reklam napełniających kabzę panom pracującym w gabinetach z widokiem na morze na 80 piętrach wieżowców.