PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=31443}

Milcząca gwiazda

Der Schweigende Stern
1959
5,4 1,0 tys. ocen
5,4 10 1 1021
5,5 4 krytyków
Milcząca gwiazda
powrót do forum filmu Milcząca gwiazda

Czy może jego powieść skroili pod komunistyczne wymiary scenarzyści z DDR? Takie pytanie mi się cisnęło na usta, na przemian z uśmiechem politowania w niektórych scenach.

Ale od początku. Po odnalezieniu cylindra z zaszyfrowaną wiadomością od innej cywilizacji, na planetę Wenus (zwaną w filmie z uporem "gwiazdą") wyrusza międzynarodowa ekipa... której średnia wieku wynosi jakieś 50 lat, biorąc po uwagę 20-kilkuletnią Japonkę i grubo powyżej 60-letniego Hindusa. Internacjonalni kosmonauci nie zajmują sobie głowy takimi głupotami, jak odszyfrowanie całości przesłania obcych - bo i po co, tylko wsiadają w giga rakietę i ziuu w kosmos. Nie przechodzą oczywiście żadnego treningu kosmicznego, więc zaskakuje ich już pierwszy moment stanu nieważkości.

Po miesiącu z małym okładem trafiają nad Wenus. Nie wiedząc wiele o powierzchni planety, jedynie to iż jej atmosfera jest zabójcza dla ludzi, lądują. Odkrywają na niej obce źródło energii i ślady poprzednich mieszkańców Wenus. Jednakże brak na planecie samych Wenusjan, dlatego też rozpoczynają się poszukiwania.

Oczywiście nie zdradzę zakończenia, ale podczas swoich przygód na nieznanej planecie, kosmonauci popełniają głupi błąd za błędem, jest chyba jeszcze głupiej niż w serii "Obcy-Prometeusz": wchodzą w każdą jamę i jaskinię, zamiast wysłać na jej eksplorację robota, którego wolą używać do grania w szachy; beztrosko zgarniają do kieszeni robotyczne chrząszcze z planety i zabierają je na pokład, bez sprawdzenia czy nie są one groźne; niczym myszy do pułapki lezą na sam szczyt zalewanej kosmiczną plazmą wieży obcych... Normalnie ręce opadają, że to są te najtęższe naukowe umysły Ziemi.

Filmowi nie służy też drętwy dubbing (mistrzem jest tu profesor Czen Li, recytujący niczym prymus w podstawówce), ani ideologiczne wtręty, przykład:

dziennikarze pytają radzieckiego uczonego Arseniewa:

"Dlaczego nie poleci wyłącznie radziecka załoga?", na co Arseniew:

"Lądowanie na Wenus nie może być sprawą tylko jednego narodu - my jesteśmy internacjonalistami."

Czy taki kwiatek z dialogu Czen Li i Tsumiko:

"Wszystkie kobiety, które pasjonują się nauką - to znaczy prawie wszystkie kobiety w Chinach."

Każdy, kto choć trochę orientuje się w historii, wie, że ruscy z nikim nie dzielili się prymatem w odkryciach, zawsze musieli być wszędzie pierwsi i najwięksi, a prawie wszystkie chińskie kobiety interesowały się raczej tym, jak przeżyć za miskę ryżu w komunistycznym raju.

Żeby nie było, że nic mi się nie podobało - spójny wizualnie jest projekt statku i jego wnętrza, pojazdów towarzyszących, skafandrów i ogólnie - scenografia i kostiumy. Robi wrażenie - choć to film z roku 1959 - pełna efektów trikowych, animacji i świateł wizja planety Wenus. Niezłe są też sceny zbiorowe na lądowisku.

Podobało mi się również (typowe dla Lema) ogólne przesłanie filmu, że człowiek jest tak dumny ze swoich osiągnięć nauki, wręcz pyszny w swojej pewności siebie - nazwać statek kosmiczny "Kosmokrator" czyli "władca kosmosu", cóż to za buta! Cała pycha mija w starciu z nową, niepojętą i nie dającą nas sobą zapanować kosmiczną siłą z obcej planety.

Myśl, która przewija się przez cały film, to nawiedzająca doktor Tsumiko wizja Hiroszimy, w ataku na którą straciła matkę, a sama została napromieniowana. Wypalone formacje na Wenus przypominają kosmonautom o morderczej sile atomu i mają być ostrzeżeniem dla ludzkości. Jednak pobrzmiewa tu nuta fałszu, bo wiemy który to kraj komunistyczny wzywał do światowego rozbrojenia, a sam po cichu zbroił się w głowice atomowe...

Jako film przygodowy - przegadany i mało się w nim dzieje.
Jako film z przesłaniem - nie do końca szczery.
Jako międzynarodowa super produkcja - ujdzie, ale jeśli pamiętamy o roku produkcji.
Jako film science-fiction - nieźle się trzyma plastyczną wizją, ale razi nieznajomością tematu. CHOCIAŻ film powstał na trochę jeszcze przed pierwszym lotem w kosmos, więc może stąd to niefrasobliwe podejście do procedur bezpieczeństwa?

Szkoda mi jeszcze delikatnie zarysowanego wątku Brinkman-Tsumiko i niewykorzystania Lucyny Winnickiej - te jej parę minut w roli dziennikarki, to niemal obraza dla jej talentu.


I ciekawostka na koniec - czy komuś kolorowe migające niebiesko-różowe światełka na głowie robocika Orion nie przypominały światełek na głowie innego sławnego robocika?