Jak to możliwe, żeby film, który ledwie przekroczył godzinę, nazwać za długim? Ano jest to możliwe w przypadku "Miliona za noc". Materiału (i pomysłu) było tutaj wyłącznie na film krótkometrażowy. Należało zostawić jedynie to co ważne, czyli: rozmowę Very z Fordem, spotkanie Very z hrabią i końcowy 'zwrot akcji'. Wtedy mielibyśmy krótki, ale fajny film o kobiecie, która wydaje się słaba i daje się wykorzystać swojemu chłopakowi, lecz w rzeczywistości okazuje się sprytniejsza od wszystkich. Kolejna kobieta-modliszka, w jakich to bohaterkach najwyraźniej lubuje się Neve Campbell. Twórcy dodali jednak wątki poboczne, które nie są rozbudowane, wrzucono je bez składu i ładu i tylko rozcieńczyły całą opowieść. W ten sposób powstał chaotyczny bełkot, nudny, z tragicznym montażem dźwięku i wieloma szczątkowymi postaciami i wymuszonymi dialogami. Całość prezentuje się źle i ogląda się z wielkim trudem. Czasem mniej znaczy więcej. James Toback zrobi dobrze, jeśli spróbuje zapamiętać tę maksymę. Może następnym razem nie będzie tak męczył widzów.