To ten z puli amerykańskich oscarowych o prowincji. W tym roku wyjątkowo nieudany. Prowincji nie ma tu praktycznie żadnej. Ot, lekko nawiedzony dziwak i uśmiechnięty od ucha do ucha ksiądz. Lokalna społeczność w dwóch scenach ze strzępkami dialogów, nadzwyczaj radośnie i bez uprzedzeń przyjmująca obcych. Historia rodzinna zbanalizowana wręcz okrutnie. Jest ciężko, ale damy radę. Mały aktor zdecydowanie kradnie ten film, lecz i nie ma za bardzo z czym konkurować. Sentymentalna opowieść, która z pewnością jest ważna dla reżysera, dla widza niekoniecznie. Parę ładnych scen, które komponują się ze sobą na zasadzie dobrego zbiegu okoliczności. Plus dowiemy się, dlaczego mamy tak mało kogutów, a tak dużo kur. Bardzo średni.