Moje duże rozczarowanie: kolejna nieudana wariacja na temat niedoścignionej "Odysei kosmicznej 2001". Film, poza naprawdę niezłymi efektami komputerowymi, posługuje się wytartym schematem: oto nieustraszeni kowboje po przejściach odkrywają ślady obcej cywilizacji na Marsie - danie nieświeże i podane na przybrudzonej porcelanie. W tym filmie absolutnie brakuje klimatu i napięcia, rozwiązania proponowane przez scenarzystę zdają się sugerować, że odbiorcy tego obrazu są raczej mało rozgarnięci, a smutne uśmiechy i ckliwe spojrzenia bohaterów nudzą już na wstępie. Generalnie można obejrzeć z dzieciakami w deszczowe niedzielne popołudnie - koniecznie zaopatrz się w paczkę M&M'sów i napój Dr Peper.
w zasadzie zgadzam sie, ze fiilm jest troche uproszczony i "smutne uśmiechy i ckliwe spojrzenia" rzeczywiscie sa dostrzegalne, ale nie psuje mi to radosci z ogladania tego filmu :) Natomiast koncowa jest arcydzielem.
Nie widzę związku...,
poza tym, jak można porównywać te dwa filmy ?
Odnośnie zakończenie, nie mam pojęcia dlaczego ludzie uważają je za infantylne, przecież chyba każdy chciałby wybrać się w taką podróż, poza granice naszej galaktyki ;)
Jak porównywać? Może i nie wypadałoby, bo to filmy zupełnie innej klasy, ale cóż poradzić, skoro Misja na Marsa czerpie z Odysei GARŚCIAMI - że "spacer" w stanie nieważkości posłuży tu za jeden przykład, i wymienię jako pierwszy z brzegu.
Po za tym jest w tym nutka nostalgii.
Wiesz, chodzi też o to, że Misja na Marsa, to spłycona wersja Odysei + miałkie postacie grane przez znanych aktorów (w tym mdły romans w kosmosie). W każdym razie, Misja na Marsa to film familijny- taki akurat spoko do obiadu lub kolacji.
Owszem, jest kilka nawiązań, ale nie można powiedzieć, że ten film czerpie garściami z Odysei.
Poza tym, wg mnie "środkowa" część filmu jest trochę zrobiona na siłę, tak jakby scenarzyście brakowało pomysłu, co można by tam umieścić, a właśnie w tej części widać tak wiele inspiracji Odyseją.
Mimo to, nie porównywałbym jednak tych dwóch filmów, od początku widać, że reżyserzy wybrali odrębne ścieżki, którymi podążali, tworząc te obrazy.
Kubrick chciał zrobić film stricte filozoficzny, pełen przemyśleń, metafor, który skłoni widza do zastanowienia się nad sensem ludzkiej egzystencji; w pewien sposób próbuje on odpowiedzieć na fundamentalne pytania: skąd pochodzimy, dokąd zmierzamy...
De Palma natomiast całkowicie skupił się na przygodzie w kosmosie, z elementami dramatu.. Przedstawił on człowieka rozdartego przez życiową tragedię (śmierć żony), który w ostatniej scenie filmu wyrusza w nieznane, ponieważ tylko on mógł sobie na to pozwolić, bo przecież nic go już nie zatrzymywało, nie miał do czego wracać. Dodatkowo, w tle opowiadana jest świetna historia, zawierająca tak "egzotyczną" teorię panspermii, której towarzyszy genialna muzyka Ennio Morricone, czego chcieć więcej ? :) Reasumując, wydaje mi się, że ten film trafia do osób fascynujących się kosmosem, którzy tak jak Jim, bez wahania, wybrali by się w taką kosmiczną odyseję ;)
Odyseja Kosmiczna może mi zrobić loda. Nudy jak flaki z olejem. Jak chcę włączyć sobie coś co wzbudzi we mnie rozmyślanie nad sensem istnienia, to włączę sobie Pasję Gibsona... Ale relacja między typem a kompem, bodajże Hal 9000, naprawdę godna najwyższego uznania. W tej materii, wielki szacun dla twórców.