Obejrzałam ten film sugerując się wysokimi, bardzo wysokimi ocenami i obecnością Sigourney Weaver. Przyznam, że nie rozumiem skąd te ósemki, dziewiątki a nawet dziesiątki. Ten film jest straszliwie słaby! Nieznośnie pedagogiczny, przewidywalny aż do bólu... Nie poraża tu nic - ani aktorstwo (poza Weaver), ani scenariusz, ani sposób realizacji. Jestem w stanie zrozumieć, że dla kogoś historia Bobby'ego może mieć wielką wartość emocjonalną ale to, że się identyfikuję z bohaterem jakiegoś filmu nie oznacza dla mnie od razu, że film staje się dobry. To typowy Lifetime Movie - jest takich mnóstwo i dotyczą naprawdę różnych tematów, a tylko ten jest tak hołubiony (przez wzgląd na tematykę zapewne i na to, że ludzie się wzruszają).
Pomijając przewidywalność historii, zadziwiło mnie, jak scenarzysta nie dopełnił swojej roli i jak wiele wątków było tu niezbyt mądrze rozwiązanych. Choćby wątek z Michelle. Cała rodzina jest przedstawiona jako religijny fanatycy, którzy przestrzegają zasad swojego kościoła za wszelką cenę. I nagle dziewczyna która zna już Bobby'ego i jego rodzinę tak bardzo dziwi się, że chłopak nie chce się z nią przespać. No kurcze. Spotykam się z wyjątkowo religijnym chłopakiem i dziwię, że nie chce ze mną spać przed ślubem?
Albo postać Davida, którego przedstawiono jako chodzący ideał. Po pogrzebie David krytykuje rodzinę chłopaka, a kuzynka wręcz rozpływa się jaki to z niego cudowny, wspaniały facet. Czy wszyscy nagle zapomnieli, że zdradził Bobby'ego w dzień jego tragicznej śmierci? Że widok Davida z innym facetem również przyczynił się do jego psychicznego załamania? Tymczasem David nie odczuwa żadnych wyrzutów sumienia, jakby ta zdrada nie była w ogóle niczym istotnym albo czymś de facto normalnym.
Anyways, zastanawiam się, czy dający ósemki i dziesiątki mogliby wyjaśnić mi, co w tym filmie jest takiego wybitnego - poza oczywiście faktem, że ich wzrusza i że niesie przesłanie tolerancji itp.