Nie przepadam za filmami, w których bohaterowie zagadują mnie na śmierć. Ten taki jest, ale to w końcu sztuka przeniesiona na ekran. Opowieść o tych, którzy doświadczyli złej miłości, by odnaleźć tę dobrą. Łyknąłbym może, gdyby nie dyżurne miasto peanów nad miłością, czyli Paryż, który nie ruszył mnie ani wtedy, gdy go zwiedzałem, ani tym bardziej, gdy oglądam. Dramatyczna opowieść, przy której się przysypia. Kline z butelką wygląda fatalnie. Mocny średniak.
Dopisuję się obojgiem, że tak powiem, oczu. Za dużo tu słów na minutę i to słów banalnych. Sądzę, że obrazek może spodobać się tym, którzy nie patrzyli choćby na poniedziałkowe teatry tv. Co do Paryża - pełna zgoda. Czy zauważyłeś, że wszyscy Francuzi gadają po angielsku (jako postacie), ci sami Francuzi, co są być może największymi w Europie antytalentami językowymi?
Zauważyłem. Paryż, McDonalds, młoda dziewczyna przy kasie. Za cholerę nie mogłem się z nią dogadać, żeby mi zapakowała na wynos i coś tam dodała. I nie, nie udawała jak spora grupa Francuzów, że nie zna angielskiego, choć go zna. Ona naprawdę ni w ząb nie łapała, co do niej mówię. W prostych angielskich zdaniach.