Oglądałam moja wina i twoja wina po kilka razy. Pomimo tego że to nic z porównaniem wichrów namiętności czy czegoś tam to polubiłam ten film. Po obejrzeniu pierwszy raz Londynu pomyślałam kurcze.. oryginał lepszy. Ale dziś obejrzałam na nowo.. i nikt jednak nie irytuje mnie tak mocno jak Noah z oryginału. Jej miny i klepanie językiem działa mi na nerwy. Wydaje mi się że wolę aktorów z Londynu - przekonali mnie. Myślę. Ze gdyby Londyn obejrzeli wszyscy jako pierwsze to został by on lepiej odebrany. Liczyłam na więcej ale nie jestem też zawiedziona. Podoba mi się gra nicka w Londynie. Nick w oryginale do mnie nigdy nie przemawiał.
Oba filmy nie są arcydziełem kinematografii, ale Londyn ma istotną przewagę - jest bardziej realny, emocjonalny i lepiej zagrany. Oryginał był przerysowany, wręcz przypominał teledysk, miało być głośno, kolorowo i oczywiście seksualnie, a zachowania bohaterów były przesadzone i często niewyjaśnione. Drugi film przedstawia ich w jakiejś wyciętej rzeczywistości i o ile przyjmiemy za realną historię kopciuszka, w tej wersji więcej trzyma się całości. Może uczyli się na błędach oryginału, który przede wszystkim kupił ludzi chemią między odtwórcami głównych ról. Jednak brak tej chemii już w części drugiej ukazał, że kolejna odsłona nie ma niczego do zaoferowania, jest miałka i do zapomnienia.
No ja dla odmiany nie mogę zdzierżyć wiecznie na wpół otwartej buzi głównej bohaterki wersji londyńskiej. Ma minę jakby się ciągle dziwiła, tak samo z tym fochowaniem się na samym początku - takie to jakieś sztuczne. Nie widzę przyciągania pomiędzy aktorami tak jak to było w hiszpańskiej wersji - tam było to bardzo widoczne i ogólnie wizualnie bardziej mi się podobali nie będę ukrywać. W tej wersji nie podoba mi się ani ona ani on - czegoś jak dla mnie zabrakło, a w tego typu filmach chemia to podstawa - albo jest albo jej nie ma, wykrzesać się tego nie da choćby byli nie wiadomo jak dobrymi aktorami .