Spike Lee znów wnikliwie o mieszkańcach Nowego Jorku. Rzecz oczywiście dzieje się na obrzeżach i opowiada o wydarzeniach w roku 1977 gdy miasto sterroryzował psychopatyczny morderca "Syn Sama".
Zgrabnie utkana pajęczyna nietolerancji, która dotyczy zarówno poglądów, jak i rasy, oraz subkultury postaci. Reżyser stara się scharakteryzować czasy w których przyszło żyć bohaterom, ale robi z dużą dozą humoru. Czarnego oczywiście. Dzięki czemu można mu wybaczyć przesadę w niektórych scenach. Zabawa konwencjami dotyka tutaj różnych gatunków, a widz nie ma czasu się znudzić tym miszmaszem mimo długiego czasu trwania.
Adrien Brody tuż przed wielkim sukcesem "Pianisty" zagrał wyśmienicie, nie tylko jego stroje i fryzury robią tutaj wrażenie. John Leguizamo trochę gorzej się spisał, ale przynajmniej jego specyficzna "rozgadana" maniera pasuje tutaj, bo musi on wyrażać głównie wściekłość i zmieszanie. Za to jego postać to bardzo ciekawy typek. Z pewnością nie jest to dobra osoba, z natury straszny drań. Genialnie to kontrastuje z jego przywiązaniem do tradycji i religijnością. Jego postępowanie jest niedorzeczne, ale jak tak o tym nie myślę- ileż osób znam o podobnej moralności znam.
Tak więc- polecam. To barwny, bardzo "amerykański" film, w którym każdy znajdzie coś dla siebie.