W końcu miałem możliwość obcowania z jednym z najważniejszych filmów 2007 roku i... jestem odrobinę zawiedziony. Ale od początku. Film Schnabela opowiada historię redaktora naczelnego Elle, który w skutek wylewu, zostaje sparaliżowany i potrafi poruszać tylko i wyłącznie lewą powieką. Posługując się tym sposobem komunikacji, postanawia napisać książkę. Zrobienie z tego materiału filmu było cholernie trudnym zadaniem, co czuje się, oglądając francuską produkcję. Na szczęście reżyser podołał temu zadaniu i stworzył bardzo ciekawy obraz. Już sam początek jest dosyć efektowny. Fenomenalne ujęcia Kamińskiego pozwalają nam ujrzeć świat z oczu głównego bohatera. Gdy Jean-Do mruga, obraz staje się na chwilę zaciemniony. Gdy płacze, staje się rozmazany. Gdy go oślepia słońce, widz również ma podobne uczucie. Zresztą strasznie trudno przyzwyczaić się na początku do tego stylu prowadzenia kamery, mi się lekko zakręciło w głowie :P Świetną sceną jest motyw zaszywania oka, nie mam pojęcia, jak udało się to nakręcić. Równie cudowny jest montaż. Na szczęście nie ma tylko i wyłącznie ujęć z perspektywy głównego bohatera, większość jest prowadzona w normalny sposób. Tym bardziej, że pojawia się kilka flashbacków z przeszłości redaktora Elle. I jest ich niestety zdecydowanie za mało, właściwie przez cały czas czekałem tylko na nie. Właśnie przez ich dosyć ubogą ilość nie potrafiłem się zżyć z bohaterem. Swoją drogą dziwię się gościowi, że chciał żyć z tą swoją kochanką. Ja po tej scenie z Matką Boską w Lourdes bym uciekł od niej jak najdalej :D Jest też jedna rzecz, która mnie odrzuciła, ale to nie przez nieudolność samego filmu, tylko raczej moją. Otóż mam niesamowitą awersję do szpitali i ludzi chorych na cokolwiek, a akcja dzieje się głównie w właśnie takim środowisku. Kurde, zawsze gdy oglądam podobne sceny to czuję się niedobrze, nie wiem, może czuję się winny czy coś :) Dlatego, mimo, że sam obraz nie nudzi, to po seansie czułem się wymęczony. Denerwować też może w kółko powtarzające się recytowanie alfabetu, w kolejności od najczęściej pojawiających się liter, którym posługuje się Jean-Do, aby komunikować się z rodziną i pielęgniarkami. Bardzo podobało mi się kilka surrealistycznych scen, chociażby te z cyrkiem w szpitalnym korytarzu. Aktorstwo jest nienaganne, Mathieu Amalric, który w ostatnim Bondzie był zdecydowanie najlepszy z całej czołówki, zagrał bardzo realistycznie i należą mu się brawa. Również reszta obsady na nie zasługuje, o dziwo nawet Emmanuelle Seigner, którą zawsze uważałem za dosyć kiepską aktorkę. A pielęgniarki to były też nie najgorsze niunie ;) Otóż polecam gorąco ten film, mimo iż nie zgadzam się z tym, że jest to jakieś nie wiadomo jakie arcydzieło. Za mało flashbacków do cholery! :D 8-/10