Po wymęczonym, przefałszowanym "Sweeney Toddzie" i wprawiającej w zażenowanie "Alicji", Burton powrócił do względnej formy. "Mroczne cienie" wprawdzie nie dorównują dokonaniom twórcy z lat 90-ych, ale i tak mile mnie zaskoczyły. Chwała Bogu, że reżyser "Soku z żuka" oparł się "pokusie" przeniesienia akcji w czasy współczesne i zafundował nam podróż w "różowe lata 70-te" - żadnych komórek, ipadów, ifonów i innych igówien. Ogromny plus za dobór muzyki oraz gościnny występ Alice Coopera ("ugliest woman I've ever seen"). Klimat, odwołania do klasyki - również "dodatnie". Humor może nie w takim stopniu "czarny", jakby się chciało, ale w dzisiejszych czasach kategorie wiekowe obligują praktycznie każdego. Najsłabsza jest końcówka: za dużo atrakcji naraz, co powoduje dosyć nieelegancki chaos. Depp nie drażni tu stopniem zmanierowania, jaki prezentował w kilku ostatnich filmach Burtona, co też nie pozostaje bez wpływu na jakość odbioru. Żadnej rewelacji nie ma, ale przyzwoite kino rozrywkowe - owszem, jest.