Choć film nie jest horrorem, napięcie w nim wykreowane może konkurować z klasyką kina grozy. Doskonałe, bolesne studium matczynej "bezwarunkowej miłości", a także rozprawka na temat genezy zła.
Zygmunt Freud napisał kiedyś, że dzieci nie tyle są złosliwe, ile po prostu są złe. Wychowanie stanowi proces, który przede wszystkim ma zniwelować egocentryczną postawę u dziecka. W przypadku Kevina, bardzo trudno to osiągnąć.
Trochę mi przeszkadza, że finał zmienił się w efektowną i wstrząsającą, przyznaję, ale jednak dość tradycyjną makabreskę, i cały ładunek psychologiczny został sprowadzony na grunt klasycznej historii z psychopatą w tle.
Co nie zmienia faktu, że "Kevina" bardzo chętnie obejrzę jeszcze raz.