Jak dla mnie film był by bardzo dobry, gdyby nie Happy End na końcu, no ludzie, bez jaj. Filmik fajnie się kończy śmiercią protagonisty, a reżyser dochodzi do wniosku, że trzeba "udisneyowić" zabawę, tak by biedny pan Major miał okazje pociupciać blondynę? Jak dla mnie nieporozumienie.
Może lubiłeś się ciąć w dzieciństwie, ale nie każdy ma potrzebę bycia pejczowanym.
Nie rozumiem co ci przeszkadza, że przeżył. W tego rodzaju filmie to nie ma większego znaczenia. Np. w "Parszywej dwunastce", większość z dwunastki zginęła, bo to byli przestępcy-psychopaci (a niektórzy sprawiali wrażenie, że mają nierówno pod sufitem) i mimo tego, co zrobili dobrego, nadal byli psychopatami i nie byłoby dobrze, gdyby żyli w społeczeństwie jak gdyby nigdy nic, więc lepiej, że zginęli. Przeżył chyba tylko jeden, ten najnormalniejszy (tzn. nie pamiętam na pewno, ale zdaje mi się, że tylko jeden). A tutaj i tak nie ma dalszego ciągu, po tym jak główny bohater przeżył, więc jaką ci to robi różnicę?
Cóż, to odpowiem, przeżycie w ostatecznym rachunku bohatera, niweluję dramatyzm podjętej przez niego decyzji. My jako widz wiemy, że właściwie przeżył, co znacznie umniejsza, przynajmniej w moich oczach, jego poświęcenie. Od został za nie nagrodzony, przeżył, znalazł sobie dziewuchę, wszyscy są happy. Jak dla mnie, po wcześniejszym klimacie filmu, zrobił się tak jakby za słodko. Wszak sprawiedliwi też giną, nie ważne jak ważny jesteś dla społeczeństwa.