Jeśli ktoś zapytałby mnie, dlaczego wciąż pałam miłością do wystawnych hollywoodzkich
superprodukcji, to bez wahania odparłbym, że znaczna większość odpowiedzi na to pytanie
drzemie właśnie w "Edge of Tomorrow". To nie tylko jeden z dwóch najlepszych filmów pierwszej
połowy tego roku ("Grand Budapest Hotel", wink nudge wink), ale być może również mój ulubiony
letni blockbuster ostatnich kilku lat i prawdziwie inteligentna rozrywka; rzecz angażująca
emocjonalnie, mądrze poprowadzona, taktownie i błyskotliwie wyreżyserowana i napisana,
bardzo dobrze zagrana, a w dodatku zabawna, zrobiona z jajem i bez niepotrzebnego
napuszenia. Ogląda się to bardzo przyjemnie i w niczym nie przeszkadza tutaj kilkakrotnie
skręcanie w kierunku sztampy. Wykreowany świat jest wiarygodny, a w dodatku z łatwością
odnaleźć można w nim inspiracje paroma kultowcami, także na poziomie samej poetyki SF.
Naczelną zaletą filmu i miarą jego sukcesu są zdecydowanie Cruise i Blunt, którym udało się
wykreować niezwykle pełnokrwiste postacie, w dodatku sprzedane z wdziękiem, którego dawno
nie widziałem w superprodukcji. Tom niezmiennie jest w formie, daje z siebie naprawdę wiele, a
swoim stężeniem charyzmy z powodzeniem mógłby obdarować ładne tuziny aktorów. "EoT"
ukradła mu jednak Blunt, który powoli staje się królową SF - powiedzmy, że jej Rita to najbardziej
charakterna żeńska postać tego gatunku filmowego od czasu... jej roli w "Looperze". Co bawi tym
bardziej, że romans aktorki z SF rozpoczął się przecież od "The Adjustment Bureau" u boku
Damona, gdzie grała raczej damsel in distress (o ile pamięć nie płata mi figli). W każdym razie,
tutaj wywindowuje poziom kobiecego "badasstitude" jeszcze wyżej; cóż za cudowna postać
pozbawiona chęci afiszowania się swoją pozycją, bezbrzeżnie skupiona na swoim powołaniu,
stawiająca na działanie bez kompromisów i jakby z nonszalancką gracją roztapiająca serce. To
właśnie dzięki duetowi wiarygodnych bohaterów i finezyjnemu nakreśleniu ich relacji "EoT"
angażuje i wzbija się bardzo wysoko.
Oczywiście jest parę minusów - zakończenie jest z paru względów dyskusyjne i raczej
postawiłbym na inne opcjonalne zwieńczenia, gdy design obcych pozostawia moim zdaniem do
życzenia, ale nic to jednak! Kocham, kocham i będę wracał. Wierzę, że zestarzeje się godnie.
8.5/10