PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=577622}

Na skraju jutra

Edge of Tomorrow
2014
7,4 182 tys. ocen
7,4 10 1 181969
7,0 53 krytyków
Na skraju jutra
powrót do forum filmu Na skraju jutra

Nadrabiając wczoraj duże zaległości filmowe obejrzałem dwa zupełnie inne tytuły z tak zwanego gatunku Sajens Fikszyn.

Jeden to holiłudzki przepych z wybuchami i efektami firmowany pyskiem Toma Cruise'a i (zjawiskową w stylizacji na mangowego mini-mecha z mieczem większym od niej samej) Emily Blunt, szeroko reklamowany, z budżetem zbliżającym się do 200 milionów USD i ogólnie rzecz biorąc zamysł fabularny na pierwszy rzut oka wygląda jak "Dzień Świstaka" w wykonaniu Michaela Baya. "Edge of Tommorow" na zwiastunach wygląda widowiskowo, ale niczego się więcej po nim człowiek nie spodziewa.

Drugi to koreański indyk reżyserowany przez Joon Ho-Bonga, złote dziecko seulskiej kinematografii ukochane przez wielu znawców, produkowane przez drugiego koreańskiego Da Vinci celuloidu, Park Chan-Wooka, z listą płac zawierającą aktorów kojarzonych raczej z kinem spokojnym, stonowanym i bardziej lubianym przez krytyków - pomijając Kapitana Amerykę mamy tu przecież Johna Hurta, Tildę Swinton, Octavię Spencer, Eda Harrisa czy Billy'ego Elli... Jamiego Bella znaczy się. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują więc, że mamy tu do czynienia z produkcją ambitną, oryginalną i ogólnie och ach ojezu. "Snowpiercer" według niektórych to objawienie w SF.

Tymczasem tak chwalona alegoryczność rzeczonego "Snowpiercera" to jest metafora tak grubymi nićmi szyta, że nawet Karol Marks złapałby się za głowę, widząc, jak łopatologicznie potraktowano walkę klas. Widz jest dosłownie walony po głowie prostymi jak konstrukcja cepa stwierdzeniami, koniec filmu zna się już na jego początku, nielogiczności pojawiają się jedna po drugiej i są tak głupie, że nie da się o nich zapomnieć nawet będąc bardzo pobłażliwym fanem Sajens Fikszyn, a jedynym jasnym punktem całości są zdjęcia z wnętrza tytułowego pociągu (choćby zgrabne nawiązanie do słynnej walki w korytarzu znanej z "Old Boya"). Czarne charaktery są tak komicznie czarne, że człowiek zastanawia się czasem, czy nie ma do czynienia z parodią, a niedomyta hałastra rewolucjonistów jest tak stereotypowa, że aż musiałem sprawdzić, czy reżyserem filmu nie jest czasem Eisenstein.

Natomiast w "Edge of Tommorow" widowiskowość miesza się z doskonałym czarnym humorem, Tom Cruise przyciąga uwagę widza jak magnes, Emily Blunt perfekcyjnie prowadzi swój własny wątek, dwójka głównych bohaterów przeżywa faktyczny rozwój charakterów (mimo, że są zamknięci w krótkiej pętli czasu), wątki składają się w logiczną całość i jak na film o zabawach czasem scenariusz jest niezwykle spójny, mimo, że widzowi nie podano na tacy wszystkich mechanizmów rządzących skokami w przeszłość i trzeba je wywodzić z tego, co pokazano na ekranie. Właściwie jedyną wadą jest lekki Deus Ex Machina przy samym końcu, cała reszta to wizualna uczta i scenariuszowa zabawa konwencjami kina wojennego czy postapokaliptycznego. Jedna z lepszych rzeczy w tym gatunku, jakie ostatnio widziałem.

Także ten teges, tl;dr, bajka z morałem: Nie oceniaj książki po okładce.

Yoghurt

Dodatkowo ten film to piękny dowpcip polityczny. Czytaj końcówka filmu.