Mam mieszane uczucia co do filmu. Miał świetne efekty, wykorzystywał DOŚĆ (bez przesady)
oryginalny pomysł i zdecydowanie jest warty polecenia. Z drugiej strony, nie jest to dzieło
pozbawione błędów. Ciągły ,,dzień świstaka" po pewnym czasie zaczyna się dłużyć. To jest block
buster z Tomem Cruisem, tu ma być szybko. Na glinianych nogach znów stoi ,,naukowa" strona
filmu. Zdecydowanie bardziej widoczna jest strona ,,fiction", ale znów nie do jakiegoś gryzącego
stopnia. Na plus zasługują kosmici. Doskonale zrobieni, obcy jak diabli. Nie ma tu gumowych
stworów, ani mar dobrych do straszenia dzieci. Najeźdźcy są dziwni, straszni, niezrozumiali.
Fabuła zdaje się nie zawierać poważnych (poważnych!) luk, choć z pewnością będę musiał
zobaczyć film ponownie, by się upewnić. Elementem nieco kulejącym jest muzyka. Dźwięk stoi
na wysokim poziomie, ale brakuje naprawdę dobrej ścieżki masywnych dźwięków, które
podkręciłyby dramatyzm. Tu pojawia się słowo kluczowe: dramatyzm jest brakującym puzzlem
idealnej układanki, który zapodział się w ,,Na skraju jutra". Niedawne ,,Elysium", choć obdarzone
słabszą fabułą, przekolorowanymi postaciami i naiwnym zakończeniem, trzymał za gardło non
stop od pierwszej do ostatniej minuty nawet, jeśli widz domyślał się, co czai się za rogiem. W
,,Edge of Tomorrow" toczą się losy świata i przed nami rozgrywa się druga Normandia, której
stawka jest znacznie większa, niż losy II wojny światowej, ale jakoś nie czuć tego ciężaru, tego
dramatyzmu. Mimo tego, film uważam za godny uwagi. Wystawiam ósemkę z wąsem i polecam
obejrzeć go w kinie, bo tam wszystko wybucha najlepiej!