Oglądałem ten film wczoraj w nocy. Podczas samego seansu myślałem, że się porzygam w moją czyściutką pościel. Zastanawiałem się po co ludzie robią takie filmy. Myślałem sobie, że zacznę bardziej doceniać Lyncha, bo jednak w jego filmach to wszystko chciało się oglądać i nie odrzucało jak stęchły kawałek pizzy za moim łóżkiem. Ale oglądałem. Słuchałem tych przedziwnych dialogów, tych nachalnych wątków homoseksualnych, a nawet dotrwałem do sceny trójkąta z robalem. Nagle jednak poczułem się zmęczony, zacząłem zasypiać. I tak na pograniczu jawy i snu słuchałem monologu o gadającej dupie. Nie wiedziałem czy mi się to śni czy nie. W każdym razie nagle się wybudziłem i szczerze zaśmiałem.
Nie interesuje mnie o co chodziło Cronenbergowi, nie zastanawiam się nad interpretacją, nie obchodzą mnie efekty i analne wątki. No oprócz jednego oczywiście. Bo jak to już napisał autor recenzji, film warto zobaczyć chociażby dla monologu o gadającej dupie.
A dla mnie film był kapitalny. Wytrzymałem do 3 w nocy, żeby zobaczyć do końca. A następnego dnia obejrzałem jeszcze raz, bo sobie nagrałem :) Żeby zrozumieć film warto dowiedzieć się czegoś o życiu Burroughsa, to dość dużo wyjaśnia.
Poza monologiem o gadającej dupie (który najpierw mnie rozśmieszył a potem zmusił do zastanowienia) w pamięć zapadła mi ostatnia scena, w której William zabija (ponownie) Joan. A został poproszony o napisanie czegoś... Sugestywne dość. ;)