Film, ogólnie rzecz biorąc, "taki se". Chociaż przez dłuższy czas był nawet fajny, oryginalny, zabawny i mimo braku akcji - wciągający. Dobra, a miejscami wyśmienita gra Gleesona i Farrella jako niezbyt dopasowanego duetu, dużo świetnych, inteligentnych dialogów itd. Ale później coś zaczyna się psuć. Film zbacza z właściwego kursu i niestety gubi gdzieś fajny klimat i lekkość początkowych partii. Te "głębokie", egzystencjalne wstawki, wcześniej traktowane z przymrużeniem oka i rozładowywane humorem, zaczynają być nieco nużące i przyciężkie. Od pewnego momentu miałem wrażenie że film próbuje na siłę być poważnym dramatem i niezbyt mu to wychodzi. Szkoda, że do końca nie został utrzymany w tonie takiej nietypowej, nieco czarnej komedii, trochę w stylu filmów Guya Ritchie. Przydałby się oczywiście jakiś mocny akcent na koniec, trochę akcji, jakieś zaskoczenie itp., ale klimat powinien zostać zachowany. Niestety to, co zaprezentował reżyser w drugiej części filmu brzmi dla mnie fałszywie, w związku z czym jestem raczej zawiedziony. 5/10, a mogło być dużo lepiej.