PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=859721}
7,2 43 189
ocen
7,2 10 1 43189
6,9 22
oceny krytyków
Nasze magiczne Encanto
powrót do forum filmu Nasze magiczne Encanto


Ponieważ bardzo mi się nudzi, postanowiłem spojrzeć nieco inaczej na postać Bruna i udowodnić, że jest to jedna z postaci o najbardziej zmarnowanym potencjale na tle filmów Disneya ostatnich lat.

Ale po kolei. Encanto jest piękną, wizualnie i ideowo opowieścią o rodzinie, której nietypowe zalety przykrywają typowe wady, widoczne w każdym domu w takiej czy innej formie. Nie ma rodzin w 100% idealnych, bo nie ma idealnych ludzi.

Na czele rodziny stoi abuela Alma. Krótko mówiąc w wyniku traumatycznych przeżyć (jedna z najpiękniejszych animowanych scen jakie widziałem w życiu) decyduje się utrzymać w swojej rodzinie status quo i trzymać się pewnej jasnej drogi - każdy ma określony dar, każdy ma się go trzymać i pomagać ludziom, jednak nic poza tym. Siła, jedność, ale mimo wyjątkowych darów - brak indywidualności i miejsca na rozwój w zupełnie innym kierunku. Czy to zdrowe? Niezbyt.

Rodzina Madrigal odgrywa w swojej małej społeczności pewną rolę. To przewodnicy, pomocnicy i wzory dla miejscowej ludności. Mieszkańcy mają w nich widzieć oparcie, dlatego Madrigalowie nie mogą sobie pozwolić na wpadki czy odstępstwa od norm. Robią to, co chce Abuela i (poniekąd) jest wymogiem, a raczej potrzebą mieszkańców. Tak czy inaczej wiemy już, co i jak mniej więcej działa. Przejdźmy zatem do postaci Bruna i tego, co o nim wiemy.

Bruno to środkowy syn Almy, wuj głównej bohaterki Mirabel. Poznajemy go po raz pierwszy poprzez wiadomy utwór muzyczny. Jest to o tyle ważne, że przed plot twistem jako widzowie jesteśmy przekonani, że to właśnie Bruno może być bohaterem negatywnym i na pewno jest bezpośrednio powiązany z rozpadem Casity. Dowiadujemy się, że w rodzinie panuje negatywny obraz jego osoby. To taki profeta, który w swojej ojczyźnie zawsze będzie odrzucany. Bruno miał wedle słów rodziny przepowiadać przyszłość albo wręcz wpływać na nią, czyniąc niedogodności i psikusy innym. W ten sposób stał się on tym z Madrigalów, który nie miał dobrej opinii także wśród ludu. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na to, że mimo iż Bruno roztaczał wokół siebie taką atmosferę, to jednak abuela nie interweniowała - jej syn wciąż robił, to co robił wcześniej, zachowując jej status quo, na którym jej zależało.

A teraz, zanim o tym, jak nieodwracalnie pokiereszowano postać tajemniczego i mrocznego proroka, słów kilka o innych postaciach z innych filmów Disneya. Nikt nie mówi, że Encanto ma się trzymać pewnych reguł, jednak można uznać, że Bruno to typowy support dla Mirabel. Nie widzę dla niego innej roli i wydaje mi się, że twórcy mimo wszystko tak go potraktowali. Nie ma w tym niczego złego. Takim genialnym supportem okazała się chociażby Maui z Vaiany. Podobnie jak Bruna, poznajemy go najpierw poprzez subiektywne przekazy o jego karkołomnym czynie zdobycia serca wyspy Te Fiti. Dopiero z czasem poznajemy jego historię, jego tragiczną przeszłość oraz motywacje, dla których podjął się tego złego czynu. Jest to bohater, który jest dla nas zrozumiały, zaś jego historia jest poprowadzona wedle niby oklepanego schematu, ale jednak od początku do końca zarówno on jak i jego akcje mają sens.

A co z innymi bohaterami? Weźmy Hectora z Coco (albo do pewnego stopnia Ernesto de la Cruza). Oczywiście z Hectorem jest o tyle ciężko, ze początkowo część jego przeszłości postrzegamy tylko i wyłącznie jako historię Ernesto de la Cruza. Dopiero na końcu dowiadujemy się, że to właśnie Hector był autorem nie tylko pięknej piosenki, ale i całej tej historii. Rozumiemy, co zaszło w przeszłości, jak potoczyło się jego życie i dlaczego nie mógł wrócić do córeczki. Możemy zrozumieć jego ból i przyczyny jego izolacji od rodziny w zaświatach (choć to troszkę naciągane).

Tak czy inaczej, zarówno Maui jak i Hector mają wspierać głównych bohaterów, mają pokazać, że potrafili przetrwać poważne i trudne wydarzenia by powstać i móc „walczyć” po raz kolejny. Mają stanowić dla nich wzór i dać naukę albo też i samemu ją wyciągnąć.

Tymczasem co się stało z Brunem? Kolokwialnie mówiąc, Bruno mógłby się spakować i opuścić Casite, bo jego obecność jest w tym filmie zbędna. Podbudowa pod jego mroczność (tudzież plot twist) nie ma żadnego pay offu, podbudowa pod jego wyjątkowy dar również w żaden sposób nie jest w stanie zrekompensować widzowi tego, co się stało. I owszem, niektórym postać Bruna może się podobać, niektórzy lubią być zaskakiwani, bądź co bądź Bruno wcale nie musiał być taki, jakim postrzegali go członkowie jego rodziny. Finalnie okazuje się współczujący, troskliwy, ale i zagubiony w swojej samotności, na którą sam się skazał. Problemem jego postaci nie jest moim zdaniem to, że tak ją poprowadzono - problemem Bruna jest brak istotnego wpływu na fabułe. Jego rola jest mniej więcej taka jak Mariano czy ojca Mirabel. Poza przedstawieniem finalnej przepowiedni (którą rownie dobrze Mirabel mogła sama zobaczyć w jego komnacie) nie widzimy żadnego progresu tej postaci, żadnej celowości w jej funkcjonowaniu w historii. Zauważcie, że to nie Bruno przekonuje Almę do wyznania prawdy. To nie on powoduje zniszczenie Casity. A teraz dla porównania przywołam dwóch wcześniej omawianych bohaterów. Maui - od niego zaczęła się historia, gdyby nie jego czyn, wówczas wyspa matka wciąż by normalnie funkcjonowała. By ratować świat wyrusza w podróż, w czasie której uczy się, że podziw od ludzi, którego szukał, wcale nie jest tym, co powinno go motywować - poszukiwał tak naprawdę przyjaźni, zrozumienia, a nawet i czułości. Przygoda na oceanie pozwoliła mu także nauczyć i czegoś Vaianę. Jego wkład w historie ma sens. Teraz Hector - po swojej śmierci bał się wracać do rodziny w zaświatach, czuł że zawiódł wszystkich, zależało mu tylko na tym, by zobaczyć choć raz Coco. Początkowo pomaga Miguelowi, bo wie, że dzięki temu ta szansa może stać się bardziej realna. Kocha rodzinę i rozumie Miguela (nie wiedząc wówczas, że on sam jest jego rodziną). Chce mu pomóc, daje mu kilka ważnych lekcji, pokazuje mu jak ważna jest pamięć o bliskich.

A Bruno? Bruno coś robi... tak? Jego rola w całej historii jest marginalna i wprost nieproporcjonalna w stosunku do tych wszystkich momentów, w których się pojawia albo jest wspominany przez innych bohaterów.

Wiele osób się ze mną nie zgodzi albo powie, że po prostu twórcy zrobili coś niespodziewanego i nie poszli tropem moich oczekiwań. I w pewnym stopniu rzeczywiście tak jest, ale osobiście zupełnie nie rozumiem przesadzonych zachwytów i brakiem jakiejkolwiek krytyki w kierunku kreacji tego bohatera. Oto moje propozycje poprawek.

Postać Bruna mogłaby zostać wykorzystana na wiele różnych sposób. Mógłby być antagonistą, mógłby być antybohaterem, a wreszcie mógłby być drugim protagonistą w tej opowieści. Ostatecznie zostaje on zaledwie supportem. Okej, może tak być. Pójdźmy więc kluczem supportu.

Co można było zrobić lepiej? Zacznijmy od tego, co dobrze twórcom wyszło, czyli od wspominanej podbudowy. Fakt, że nie widzimy Bruna na początku, przy ceremonii przyznawania Mirabel jest świetnym detalem. Ale i tutaj przychodzi jeden z moich największych zarzutów: dlaczego Bruno opuścił rodzinę. Z tego co wiemy, Bruno miał odejść ponieważ ujrzał niejednoznaczną przyszłość małej Mirabel. Nie został wygnany - odszedł sam, aby nikt nie poznał prawdy, nawet sama Mirabel. W wyniku swojej suwerennej decyzji.

Zmieniłbym to w sposób następujący - o prawdziwej historii Bruna dowiadujemy się tak samo jak w filmie, kiedy Mirabel znajduje go w ścianach Casity. I tutaj mamy przełom. Bruno opowiada, że przy okazji ceremonii Mirabel, abuela prosi go, aby spojrzał w przyszłość. Kiedy Bruno ją widzi i rozumie powagę zagrożenia, dostrzega, że jeśli zdradzi Almie prawdę o przepowiedni, pogrąży małą dziewczynkę i z automatu narazi ją na ostracyzm. Wtedy podejmuje decyzje. Wszystko ma się zmienić. Bruno oznajmia abueli, że nie zamierza jej zdradzać treści przepowiedni. Kiedy ona go naciska, Bruno idzie o krok dalej - on nie będzie już więcej przepowiadał, bo widzi że przez ten dar sprawia ludziom smutek. Postanawia rozpocząć nowe życie albo przynajmniej być sobą. Abuela wpada w szał, Bruno chce naruszyć jej status quo. Wtedy decyduje się ona go wygnać, wtedy to Bruno zostaje wyrzucony, ponieważ nie zgadza się z nią, ponieważ abuela boi się o jedność rodziny i o to, że ktoś się z jej schematu wyłamie. W ten sposób Bruno musi się mierzyć z alienacją, zaś hasło: We don’t talk about Bruno nabiera nowego znaczenia - nie rozmawiamy o nim, bo był inny, bo abuela boi się wspominać o tamtej bolesnej chwili. Za dużo wycierpiała.

Mirabel jest zszokowana tym faktem. Widzi jak wiele zła wyrządziła babcia ale skupia się wciąż na ratowaniu rodziny. W kulminacyjnej scenie, kiedy atakuje swoją babcię po piosence z Izabelą wyrzuca ona prawdę o Brunie, coś o czym inni domownicy nie wiedzieli. Alma ze strachem ogląda, jak inni domownicy poznają prawdę, może nawet symbolicznie się od niej odwracają. To wszystko doprowadza potem do zniszczenia domu.

Co może być potem? Można by poprowadzić to na różne sposoby, wyobrażam sobie scenariusz, w którym Mirabel ucieka, zaś w gruzach domu staje Bruno. Alma widząc go kręci z niedowierzaniem głową, ale ten natychmiast rzuca się w jej ramiona. Wybacza jej to wszystko, mówi że ją rozumie. Mirabel mogła w miedzyczasie nauczyć go, że powinien spróbować zrozumieć koncepcje jedności babci, dzięki czemu przy spotkaniu z Almą mógłby powiedzieć, że obydwoje czegoś się nauczyli, ale Mirabel potrzebuje teraz najbardziej bliskości babci. To Mirabel tak mocno stara się ratować Casitę mimo, że jako jedyna nie ma daru. W ten sposób Alma ponownie konfrontuje się z wnuczką, wyznając jej prawdę o swojej przeszłości. Szczęśliwe zakończenie.

Komuś się może spodobać, komuś nie, moim zdaniem to lepsze rozwiązanie niż sposób, w jaki potraktowano Bruna w finalnej wersji. Pojawia się wtedy kiedy nie trzeba, pojawia się bez wyraźnego celu, pojawia się jako comic relief, który nie tyle nie ma tragicznego backstory - on po prostu nie ma backstory. Wszystko wyglada tak, jakby „wygnanie” w żaden sposób na niego nie wpłynęło i wynikało ze scenariuszowego lenistwa. Nie ma w zasadzie zbyt wiele dobrego, co można powiedzieć o Brunie, poza głosami fanów, zapewniających ze jest uroczy i fantastyczny i taki troskliwy itp. Mam wrażenie, że wiele osób będzie próbowało dopisywać sobie kolejne rozdziały historii o nim, by jakoś zastąpić lukę, którą wytworzyli scenarzyści. Szkoda tylko, że można by Bruna z filmy wyciąć, a w ostateczności i tak nie miałoby to wpływu na przebieg wydarzeń. Jego filmowe przedstawienie jest w mojej opinii zupełnie nieadekwatne z podbudową jaką otrzymał i szczerze nad tym ubolewam. Odnośnie całego filmu, który naprawdę w miarę mi się podobał, kwestia Bruna jest tym wątkiem, który najbardziej mnie rozczarował.

To tyle. Jeśli gdzieś wkradła mi się jakaś pomyłka to z góry przepraszam. Gdyby ktoś chciał przejść do dyskusji, to zapraszam.

Tradion

Świetny tekst, przeczytałam całość i się zgadzam

Tradion

zgadzam się w moim mniemaniu to strasznie toksyczny film, który na koniec nawet porządnie nie potrafi ,,wypracować'' swoich problemów. Znając podejście ludzi i dzieci do kina/rozrywki większość ludzi po prostu wciągnie ten toksyczny odór nie widząc w tym nic złego. Byle dzieci traktowały to tylko jako zabawę i nie czerpały z tego wzorców.

ocenił(a) film na 2
Kosiaczek93

To trochę film w myśleniu pokroju "Depresja? Co ty wymyślasz! Zachowuj sie porządnie!"
Żadna postać nie myśli, że Mirabel jest ciężko, a wszyscy mają ją gdzieś tak samo Bruna.

ocenił(a) film na 7
Tradion

Bardzo ciekawa analiza, z wieloma rzeczami się zgadzam. Natomiast pewne drobiazgi widzę odrobinę inaczej.

W pierwszych akapitach dodałbym jeden ważny element, który moim zdaniem świadczy o klasie dwóch pierwszych aktów filmu - presja, która spoczywa na mieszkańcach rodziny (także na nestorce rodu) jest presją stricte podświadomą. Na szczęście w filmie nie ma żadnego czarnego charakteru, który by naciskał na rodzinę by pracowali więcej albo kogoś, kto próbował ukraść im moce. Tu strach zasadzał się od wewnątrz - skoro rodzina miała specjalne talenty, to jej członkowie wyczuwali podświadomie, że muszą pomagać wszystkim, zgodnie z przyjętymi zasadami ładu społecznego. I fakt, że pomagają i chcą pomagać jest jak najbardziej godny pochwały. Problem w tym, że sami na siebie kręcili bata, którego tak naprawdę nie było (co świetnie obrazuje iście caprowski finał - mieszkańcy przychodzą bezinteresownie z pomocą, pamiętając ich dobroć i wiedząc, że każdego może dotknąć nieszczęście). Początkowa scena tragedii jaką dotknęła Almę jest bardzo ważna z kilku powodów: po pierwsze, doprowadziła do traumy, której nigdy tak naprawdę nie przepracowała. Po drugie, dostaje bardzo specyficzny dar (cud?), któremu nie poświęca się dużo czasu w internetowych dyskusjach. 

No właśnie, moce... Świetnym zabiegiem twórców było osadzenie akcji w Ameryce Południowej. Przed seansem oczekiwałem wariacji na temat "Boku no Hero Akademia" w latynoskich klimatach, a dostaliśmy disneyowskie "100 lat samotności" Marqueza. Realizm magiczny doskonale tu pasuje, bowiem Alma nie wie na czym polega magia, którą zyskała jej rodzina (aczkolwiek, tak jak w książce kolumbijskiego pisarza, nikt nie neguje istnienia sił nadprzyrodzonych), a zatem nie ma nad nią żadnej kontroli (zwłaszcza, że sama nie ma żadnych mocy). Z tego powodu zrodziła się w niej niepewność i poczucie "tymczasowości". I dlatego wychowywała rodzinę tak, a nie inaczej - jej zdaniem złe czasy mogą nadejść prędzej czy później i dlatego rodzina musi być nienaganna, bowiem tylko taka uchroni się przed zagrożeniami z zewnątrz (bardzo wymowna jest scena, kiedy po otrzymaniu daru mówi pięcioletniemu wnukowi, że "później zobaczą, jak da się wykorzystać ten talent").
 
Tyle drobnych uzupełnień i spostrzeżeń z mojej strony. Teraz pomówmy o Brunie :D

Rola Bruna jest moim zdaniem dość specyficzna i zgadzam się, że mogła być poprowadzona lepiej, aczkolwiek kilka fajnych rzeczy bym tu znalazł. Pierwsza kwestia, to opis jego żywota zanim Mirabel odnalazła go w piwnicach - dość znamiennym elementem opowieści o Brunie są błędy w postrzeganiu związków przyczynowo-skutkowych. Mieszkańcy i krewni lękali się wróżb syna Almy, na tej samej zasadzie jak ludzie podświadomie nie cierpią "posłańca złych wieści". Świetnie widać to w postawie Dolores - choć wie, że wuj mieszka w piwnicy, nie raczy go odwiedzić przez te 10 lat. Ale wiemy też, że Bruno wywróżył jej klęskę w miłości (ważna rzecz - w oryginale treść tej przepowiedni jest chyba trochę bardziej dwuznaczna), zatem jej milczenie przez dekadę mogło być jej cichą, niepokojąco złowrogą zemstą.

Zawsze cenię, gdy twórcy pamiętają, że czas jest istotnym czynnikiem w postrzeganiu pewnych zjawisk. I tak jest tym razem - podejrzewam, że większość wróżb Bruna niekoniecznie była tak źle przyjmowana w momencie ich ogłoszenia (wszak sporo rzeczy miało racjonalne podparcie, np. wywróżenie otyłości u osoby dobrze zbudowanej), jednak skoro Bruno zniknął, to sądzę, że z roku na rok coraz mocniej przypisywano mu złowrogie moce. Znacząca jest tu partia Camilo w "We don't talk about Bruno" - kuzyn Mirabel opisuje go szczegółowo, dodając mu kolejne niegodziwe akcenty. Sęk w tym, że prawdopodobnie ledwo pamiętał swojego wuja, zatem sporo sobie dodał z lokalnych opowieści.

Swoją drogą lokacja Bruna w domu jest w ciekawy sposób symboliczna - gdy jest jeszcze akceptowalnym członkiem rodziny, mieszka na szczycie wieży, będąc niejako niedostępnym, ale szanowanym indywiduum. Później, gdy sam skazuje się na wygnanie, idzie do piwnic/niezamieszkałej komórki, by symbolicznie trafić "na dno": niczym u więźnia, jego jedynymi towarzyszami są szczury.

Faktycznie, syn Almy pełni tu pewnego rodzaju formę wsparcia, ale uzupełnia również elementy świata przedstawionego. Po pierwsze, jako jedyny posiada dar, którego nie da się kontrolować. Budzi to niepokój Almy, bowiem kładzie cień na stabilność istnienia Encanto. Poza tym, przykład Bruna pokazuje, że dom wręcza dary zgodnie z upodobaniem i następne moce mogą być jeszcze bardziej złowrogie. jest tym fałszywym, wyróżniającym się głosem w rodzinie (nomen-omen) Madrygałów. Po drugie - stanowi też przestrogę dla Mirabel jak kończą czarne owce i ci, którzy nie wytrzymują presji.

Akurat nie sądzę, by Bruno mógł opuścić rodzinę - realizm magiczny rządzi się swoimi prawami :) Tak jak w "100 latach samotności" wszystko kręci się wokół jednej krainy, tak Bruno nie mógł wyruszyć w świat (ponoć na pierwszych etapach produkcji Mirabel też miała wyruszyć w podróż, dobrze, że zrezygnowano z tego elementu). Dlatego jego położenie w ogóle mnie nie zaskoczyło (choć ja stawiałem na jakąś chatę w lesie, żenująco blisko wioski :) ).

Moim zdaniem, Bruno akurat miał powody by czuć się winny, ale ta wina jest dość specyficzna - my jako widzowie nie widzimy, by zrobił coś złego. Natomiast z jego perspektywy (pamiętajmy, jak był wychowywany) czuł, że jest de facto przeklęty: jego dar nie przyniósł szczęścia ludności i wywoływał społeczne zamieszanie.

I... co ciekawe, film wcale tego nie kwestionuje. Podoba mi się, że wróżby Bruna nie przyniosły niczego dobrego. Ani złego. One po prostu były. Jednym z morałów historii nie jest to, że "każdy nasz dar jest wyjątkowy", tylko "możemy być wyjątkowi bez względu na dary jakie mamy (lub nie mamy, w przypadku Mirabel)". Być może w przyszłości Bruno znajdzie sposób, by dobrze korzystać ze swoich wizji, ale czasem niekoniecznie jest dobrze korzystać z czegoś, "bo się to ma".

Natomiast zgadzam się, że zakończenie nie wytrzymało postawionych przed sobą ambicji - pojednanie rodziny następuje za szybko i za łatwo. Twoje rozwiązanie na pewno bardzo by pomogło - choć akurat zostawiłbym scenę nad rzeką. To ważny moment tłumaczący nam, jaką presję czuła sama abuela. Pojednanie nad rzeką mogłoby być takie jak opisujesz, bardzo by to pomogło zarówno w kreacji Bruna, jak i reszty rodziny. W obecnym rozwiązaniu portret psychologiczny rodzinnego wieszcza jest niedokończony.

Tu warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden drobiazg - Bruno próbuje brać na siebie kolejne winy. Może to wynikać z chęci pomocy Mirabel (tego jednego krewnego, który go rozumie), ale to też smutny obraz złamanego człowieka, który bierze na siebie wszystkie winy świata. Bardzo szlachetna, ale i bardzo wyniszczająca człowieka postawa.

Mimo wszystko, mam wrażenie, że twórcy widzieli, że poszli na łatwiznę (zastanawiam się, czy na przykład nie przeszkodziły im wymogi czasowe - zakończenie wygląda na poskracane, stąd moim zdaniem akt III ma kilka mielizn, choćby wątek romantyczny) i zrobili kilka ładnych zabiegów ratunkowych. Po pierwsze, konfrontacja Almy z Brunem następuje, gdy ta już wszystko straciła - skoro wszystko straciła, nie musi się już o nic bać, a skoro nie musi się o nic bać, może pokazać synowi co naprawdę do niego czuje. Po drugie, spotkanie rodziny z Brunem skrócono do piosenki, gdzie kilka rzeczy mogło umknąć uwadze widza, bo to w końcu tekst śpiewany i w ogóle (np. twórcy wyjaśniają, że Dolores wiedziała o wuju - tylko szkoda, że nie doszło do żadnego pojednania między Brunem, a siostrzenicą, ten wątek wymagał domknięcia). Po trzecie, w filmie od samego początku konsekwentnie budowano świat pełen dobrych, choć niekoniecznie doskonałych ludzi (ponownie - kłania się kino Franka Capry), zatem pojednanie było wiadome od początku :)

A moja na temat filmu? W pełni zgadzam się z autorem wątku, że trochę rzeczy tu trzeszczy (szczególnie w akcie III), natomiast szalenie szanuję ambicję projektu (wielowątkowy konflikt pokoleń w klimatach literatury iberoamerykańskiej? Tego się nie spodziewałem :D) . Problematyka jest nadzwyczaj ciekawa, postacie sympatyczne (zrobienie z głównego bohatera trzypokoleniowej rodziny to niełatwe zadanie), od lat nie kojarzę tak wielu dobrych piosenek w jednym filmie Disneya, grafika prezentuje się wspaniale (choć nie lubię disneyowskich projektów postaci w CGI - ale to dotyczy każdego ich filmu, więc wiedziałem na co się szykuję), a klimat można kroić nożem. Od wielu, wielu lat żaden obraz Disneya nie sprawił mi takiej radochy (nie liczę Pixara).

Ode mnie 7/10. Nie wiem, czy to najlepszy film Disney'a w technice CGI (musiałbym pewnie kilka powtórzyć), ale to mój ulubiony. Mimo tego, że akt III nie udźwignął ambicji dwóch pierwszych.

Jeszcze raz, dzięki za świetny tekst :)

PS - film oglądałem raz, więc coś mogłem pomylić, z góry przepraszam :)

Sulpice9

Dzięki za konstruktywny komentarz, Twoje spostrzeżenia również są interesujące, przyznaję że wcześniej nie patrzyłem na jego postać poprzez pryzmat życia "na wygnaniu" i na jego postawę, ale może czas obejrzeć film raz jeszcze, bo chyba warto to przeanalizować.

ocenił(a) film na 7
Tradion

Nie ma sprawy. Tak w ogóle, to polecam przeczytać przed ewentualnym, ponownym seansem "100 lat samotności", to może wyjaśnić kilka rzeczy (radzę zwrócić uwagę na motyle - wzięty z książki motyw ma ciekawą symbolikę w całym filmie :) ).

Sulpice9

A propos Dolores.
Ona była pewna, że jej się wydawało. Słychać to w piosence "Nie mówimy o Brunie"

'Bałam się go od małego i do dziś dlatego nie potrafię się uwolnić od bełkotu tego. Głos mu szeleścił...'

ocenił(a) film na 7
Sulpice9

Mam wrażenie, że kompletnie nie rozumiecie tego filmu i tworzycie go w swoich głowach. Bruno jest uznany za tego gorszego podobnie jak Mirabel i dlatego przestał zabiegać o akceptacje bo musiałby wyzbyć się siebie (swojego daru) na rzecz rodziny tak jak większość osób w niej. Brak daru Mirabell nie pasuje do wyidealizowanego obrazu rodziny, a Bruno widział przyszłość, która nie była spójna z marzeniami członków rodziny, z ich fantazjami. "Nie mówimy o Brunie" to piosenka, która mówi o urojeniach w głowach członków rodziny by bronić jej wyimaginowaną wyjątkowość i usprawiedliwić porażki osobiste każdej z osób oraz odciążyć siebie z odpowiedzialności za swój los. Bruno widzi przyszłość, a nie ją tworzy. Zachowanie rodziny wobec niego to typowy mechanizm obronny by rodzina przetrwała bez względu na uczucia Bruno czy Mirabell. To są postacie, które potrzebowały akceptacji jak każdy ale nie miały do tego narzędzi. Za to były jednostkami, które widzą więcej i okazują więcej na zewnątrz, swoje wątpliwości. Widzą co dzieje się w tej rodzinie, a Bruno nie było więcej w tym filmie bo nie mogło być. Jest kozłem ofiarnym. On wie, że cokolwiek by nie zrobił to nic się nie zmieni. Jest wyrzutkiem, o którym się nie mówi bo sama myśl o nim przypomina o porażkach, których doznała rodzina i każdy z jej członków. To jest po prostu mechanizm wypierania i przerzucania winy by nie cierpieć i nie czuć poczucia winy, że jest się za coś odpowiedzialnym w swoim życiu. Zwróćcie uwagę na to jak Luiza walczy ze sobą sama w środku, ale na zewnątrz jest całkowicie posłuszna. (piosenka presja i zaskoczenie Mirabell z czym mierzy się siostra). Pepa, która walczy z silnymi emocjami (chmura i pioruny nad jej głową) i wybucha ale szybko przywołuje się do "porządku". To są tłumione emocje, których nie można wyrazić w rodzinie by nie było jeszcze gorzej. Film jest dla mnie kapitalny i jedynym, ale niestety przeogromnym minusem jest zakończenie, które jest najgorsze z możliwych bo w rzeczywistości nic nie zmienia się tak łatwo.No bo chcąc, nie chcąc na końcu musiał wyjść jakiś morał a skoro już dotykamy w filmie animowanym takich mocnych tematów wyjętych z życia to jednak warto by było, żeby był on zgodny z rzeczywistością. Dziecko w sytuacji jak Bruno czy Mirabell jedyne co może wynieść z tej bajki to to, że nic od niego nie zależy i by liczyło na cud, że rodzic się zmieni. W realnym życiu zazwyczaj tak się nie dzieje i dzieci albo dźwigają ten ciężar do końca życia albo same muszą zapewnić sobie to, czego nie dała im rodzina. Dawanie nadziei to robienie krzywdy.

qemp

Trafne uwagi, zwłaszcza te końcowe. Naprawdę ten film mógłby być o wiele odważniejszy i mieć lepszy wydźwięk, gdyby zdecydowano się nie robić "cukierkowej" końcówki.

ocenił(a) film na 7
Tradion

Może to kwestia oczekiwań, mi postać Bruna odpowiadała w takiej właśnie formie. Odebrałam to po prostu trochę inaczej. Moim zdaniem, on nie miał być ważny, dlatego też i nie odegrał ważnej roli, nie miał być zbawicielem, ani supportem.
Bruno miał pokazać prawdę o rodzinie.
Nacisk ze strony nestorki rodu wpływał na wszystkich. Luisa i Isabela odgrywały swoje role i bały się postępować inaczej. Na Mirabel spoczywała najmniejsza presja, ponieważ żaden dar jej nie określał, co dało jej większą wolność niż innym.
I tu rozpoczyna się prawdziwy sens filmu, odkrywanie prawdy, przez Mirabel.
Krok po kroku zaczynała poznawać siostry. Zaczęły znikać pozory, którym łatwo uległa, wierząc, że wszystko jest dobrze i każdy jest szczęśliwy.
Jako jedyna miała dość odwagi, by przeciwstawiać się babci. Całość dopięła postać Bruna.
Bruno pokazał jak bardzo wszyscy bali się wyjść ze swojej roli. Jego wróżby były tylko przepowiedniami, każdy mógł podjąć jakieś działania, w związku z nimi, tyle, że nikt ich nie podejmował, za to chętnie obwiniali jego. Przez cały film widać tę cechę, każdy robi to, czego się od niego oczekuje i nikt (prócz Mirabel) nie próbuje nic zmienić. Niewygodne tematy zamiata się pod dywan i dalej trwa teatrzyk.
Gdyby Bruno miał osobowość pozwalającą na walkę z tym, to albo by odszedł na serio, albo by się zbuntował. Ktoś, kto decyduje się mieszkać w ścianie, nie jest typem zbawiciela. I po kimś tak stłamszonym, nie spodziewałabym się działania, które uratuje dom. Do tego potrzebny by ktoś, kto potrafi się postawić, działać po swojemu i wbrew woli babci.

Ciekawe czemu Julieta i Pepa mają nazwiska panieńskie, a nie po mężach.

ocenił(a) film na 7
VaniaV

Myślę, że mogą być dwa wyjaśnienia - pierwsze, o ile dobrze kojarzę, to w krajach hiszpańskojęzycznych (a na pewno w Hiszpanii) kobiety zachowują nazwisko panieńskie i dodają nazwisko męża jako następne (zastępując tym samym nazwisko panieńskie matki). Przynajmniej tak głosi internet :)

A jeśli miałyby tylko pojedyncze, to myślę, że może to być przypadek podobny do tych z Japonii, kiedy bezdzietni artyści i kupcy "adoptowali" swoich podwładnych, by nazwisko przetrwało albo pozwalali na ślub ze swoimi córkami, jeśli przejmą nazwisko rodziny żony. Zważywszy na to, że Madrygałowie byli elitą, a Bruno nie doczekał się dzieci (czyli nazwisko by nie przetrwało) to też możliwe.

Jak ktoś ma inne teorie, to zapraszam :)

VaniaV

W hispanoameryce nazwisko dziedziczy się pierwsze ojca i pierwsze matki. Kobieta nigdy nie przyjmuje żadnego z nazwisk męża! Nikt nie chce zostać posadzony o kazirodzctwo.

ocenił(a) film na 9
Tradion

Zgadzam się, że postać Bruna nie jest najbardziej istotna w filmie. Natomiast jedną z najciekawszych i najbardziej zagadkowych postaci w filmie jest wg mnie Dolores. Jej "zeznania" nie spinają się, nie są spójne. Ewidentnie coś kręci, powiedziałabym nawet, że knuje, i niszczy atmosferę w domu. Powiedziała przecież Mirabel, że nie słyszała, by ktoś się martwił magią oprócz niej i może Luizą, tymczasem babcia wcześniejszej nocy modliła się do męża o pomoc - na głos. Możliwe też, że to po prostu niedopatrzenie Disneya w scenariuszu, ale nie sądzę. Swoją drogą ciekawa jestem, czy jednak ułoży jej się w miłości. Choć ostatnia scena sugeruje pozytywne zakończenie tego wątku, to jednak przepowiednia mówiła co innego...

ocenił(a) film na 9
ddomika

A ja bym się do końca nie zgodziła też z demonizowaniem Dolores. Nikt nie twierdził, że ich moce działają pasywnie 24/7. Babcia modliła się w nocy i można przyjąć, że Dolores mogła spać i nie słuchać wszystkiego. Poza tym człowiek by zwariował jak by non stop wszystkiego słuchał. Tak samo w piosence o Brunie twierdzi, że jego głos wciąż jej syczy w uszach (myślę, że można przyjąć że Bruno ukrywając się w ścianach samotnie nie gadał za wiele) więc nie koniecznie to ukrywała a raczej sobie wmawiała przesłyszenie. Co do przepowiedni to po pierwsze są od tego by zmienić los a po drugie podobno w orginale brzmiała troszkę inaczej. Takie są moje przemyślenia :)

Tradion

Bym nie zmieniła wątku z wygnaniem Bruna, gdyż możliwe jest, że wiedział o mocach łączenia więzi głównej bohaterki. Pokazując swoją indywidualność oraz demonstrując ją przed rygorystyczną matką mógłby narazić młodą Mirabel na widok rozzłoszczonej babci oraz wywołać złe emocje co by spowodowało rozpad domu już na początku filmu. Wiedział co robi i czekał na odpowiedni moment. Wiedział też, że musi mieć młodą na oku by pokazać się w Jej życiu w odpowiednim momencie. To taka moja wizja ;)

k_ckgd

Rzeczywiście, nie pomyślałem o tym, że postawienie się Bruna mogłoby doprowadzić do przedwczesnego rozpadu domu. Z drugiej strony bardziej wyobrażałbym sobie, że rozmawiają sami, może w jego pokoju, przez co rozzłoszczenie babci pozostałoby bez świadków, a skutkiem byłyby pęknięcia casity, ale nie jej całkowite zniszczenie. Choć jak ktoś już tutaj fajnie zauważył, być może zbyt wiele "wymagam" od Bruna. Jego dar i skutki jego działania mogły wyniszczyć psychikę na tyle, aby zupełnie go stłamsić. Choć i tak wydaje mi się, że taka osoba prędzej czy później musi wreszcie wybuchnąć.

Tradion

Ja akurat od razu skapnąłem się, że Bruno jest red herringiem. Acz spodziewałem się, że nie będzie zły, ale nie, że nie będzie istotny. Jego odejście kreowano na big deal, poświęcono mu całą piosenkę (i ze dwa wersji w drugiej) a jak przyszło co do czego to okazało się, że wcale nie chodziło o niego. Te przełomowe wydarzenie w życiu jego i rodziny w ogóle nie było istotne w kontekście fabuły. Ba, na dobrą sprawę Bruna jako postaci w ogóle mogłoby nie być. Bo chodziło tylko o to, by mieć plot device, dzięki któremu Mirabel dowiedziałaby się, że to od niej zależy przyszłość La Casity. Co dałoby się osiągnąć bez wprowadzania wujka-wyrzutka, którego wątek prowadzi donikąd.

Chociaż osobiście wolałbym jakby go zagospodarowano. Zwłaszcza, że danie mu bardziej centralnej roli miałoby znacznie więcej sensu niż to co zobaczyliśmy w kinie. I wcale nie odbierałoby Mirabel spotlight, bo jaką różnicę robi to czy pogadałaby od serca z siostrą, czy wujkiem? Ano żadną. Przynajmniej na minus, bo pod Bruno mieliśmy podbudowę a konflikt z Isabelą wziął się dosłownie znikąd. Niby nasza bohaterka wtrąciła ze dwa zdania, że jest aż zbyt idealna, ale od tego do bycia skłóconymi daleka droga. No dobra, niby zepsuła jej zaręczyny, ale wtedy stwierdziłaby "jasne, po tym co odwaliłam może mieć do mnie słuszny żal, pójdę się z nią pogodzić" a nie miała opory jakby nie lubiły się od nie wiadomo jak dawna.

Zresztą, dlaczego wizja kazała się z nią dogadać skoro to babcia była problemem? Żeby mieć pretekst do kolejnej piosenki? No chyba. Ech, ta animacja nie ma fabuły, tylko odhaczanie kolejnych punktów na checkliście. W ogóle nie dbano o to, by kolejne wydarzenia płynnie wynikały z siebie czy założeń na rodzinę Madrigalów przez co zawiedzało mi hipokryzją, by nie rzec "toksycznością". Bo Mirabel wygarnęła Abueli, że wszyscy w tym domu się kochają, tylko nie ona, ale czy na pewno? Z Isabelą była skłócona od nie wiadomo jak dawna i nie musiały w ogóle ze sobą rozmawiać skoro nie wiedziała, że nie chce tych zaręczyn. Z Luisą nosiła zbyt duży ciężar na swoich barkach i dowiedziała się o tym nie dlatego, że chciała pogadać jak siostra z siostrą. Tylko dlatego, że potrzebowała jej pomocy. O stosunku rodziny do Bruna nawet nie wspominam.

I kto tu jest zły? Babcia ze swoimi ambicjami? Czy może reszta Madrigalów, która mieszka razem, ale osobno? Heh, jakby to drugie przedstawić jako powód rozpadu La Casity to byłby to o wiele lepszy film z sensowniejszym przesłaniem. Bo rodzina to coś więcej niż mieszkanie razem, obchodzenie wspólnych rytuałów i uśmiechanie się do zdjęć. Trzeba ze sobą rozmawiać i się o siebie troszczyć. Ale zamiast tego jako, może nie tą złą, ale źródło problemu przedstawiono Almę, bo wywierała nieświadomą presję. Przepraszam, ale ten morał jest na swój sposób toksyczny. Kiedyś w komediach familijnych pokroju Przyjaciół tak wyglądali pozytywni krewni, bo nie ma rodzin doskonałych i każdy ma jakąś przywarę. A tutaj zrobiono z tego tak wielkie halo, że przez to dom Madrigalów dosłownie umiera. Mam nadzieję, że dzieci nie będą brać z tego wniosków.

Ale wróćmy do Bruno. Jeśli zachowujemy tą postać i ma być wyrzutkiem to po pierwsze powinien pokłócić się o coś poważniejszego. Na przykład o to, że nawet jego własna rodzina miała do niego pretensje o przepowiednie, chociaż od nie decyduje co widzi. Po drugie powinno chodzić o niego. La Casita jako personifikacja więzi Madrigalów słabnie z każdym dniem kiedy żywią oni uraz do jednego ze swoich. I jedyne co może ją uratować to sprowadzenie go z powrotem i naprawienie relacji. Aż dziwne, że na to nie wpadli.

A może wpadli, ale z jakiegoś powodu zmienili zdanie? Bo osobiście odnoszę wrażenie, że Encanto zostało na dosyć późnym etapie przepisane, zupełnie jak Kraina Lodu. Im dłużej myślę o scenariuszu, tym więcej dziur ma. Na przykład zobaczcie jaka była Abuela na samym początku? Miła, troskliwa i kochająca. Nawet powiedziała wnuczce, że niezależnie co się zdanie i tak już cudownie, ale kilka minut później Mirabel nie dostała daru, przez jej zachowanie. Dlaczego? Przecież wtedy była zupełnie inną kobietą niż później. A nawet jeśli to tylko pozory i już wywierała zły wpływ jak to możliwe, że La Casita trzymała się jeszcze przez kilka/kilkanaście lat? Ano tak, bo Bruno nauczył się ekspresowego naprawiania pęknięć tak, by nawet śladu nie było. Czy to alegoria łatania dziur w scenairuszu? A skoro o nim mowa to wyprowadził się po fiasku darowym Mirabel, ale ona zdaje się go w ogóle nie pamiętać i kojarzyć tylko z opowieści. Poza tym na początku słyszymy, że poszło o przepowiednie. Potem, że wcale nie a na końcu nawet porządnego "przepraszam" nie usłyszał. Ba, to on się zaczął tłumaczyć a siostry machnęły ręką. Um, nie powinno być na odwrót? Znowu wyszło toksycznie. To nie one powinny mu wybaczać. Ta scena wygląda jakby ktoś ją dopisał na kolanie, bo po przeredagowaniu przypomnieli sobie, że muszą jakoś, ale zamknąć ten niegdyś ważny watek.

Ogólnie wiele rzeczy sprawia wrażenie dopisanych jako after though. Tak jak to, że ten amant podoba się Dolores. Gdyby nie jedno zdanie w piosence to ten wątek pojawiłby się dopiero na samym końcu. Strasznie chaotyczna, nieprzemyślana i przereklamowana bajka.

Kwarc

Cóż, ja z kolei mam po czasie jeszcze inne przemyślenia. Przez moment zastanawiałem się, dlaczego postać Mirabel nie jest dla mnie jakoś specjalnie interesująca i chyba po woli zaczynam skłaniać się ku temu, że po prostu ma ona znaczący "brak". "Brakiem" tym jest fakt, że w przeciwieństwie do innych bohaterów, których przedstawiłem w pierwszej wiadomości tego wątku, Mirabel tak naprawdę z żadnym z bohaterów nie nawiązuje takiej hmmm mięsistej relacji, a to moim zdaniem wina tego, że po pierwsze film jako taki jest stosunkowo za krótki, a po drugie, za dużo tu postaci zabierających czas ekranowy, a nic nie wnoszących do historii. W taki oto sposób Mirabel nie może mieć ciastka i zjeść ciastka - żadna z postaci nie spędza z nią wystarczająco dużo czasu, przez co żadna z postaci w gruncie rzeczy nie stanowi dla niej ani odbicia jej samej, ani motywatora do działań czy też do refleksji.
I teraz właśnie nasunął mi się inny przykład. Zastosujmy ten sam pomysł twórców Encanto do innej animacji - Merida Waleczna. Obydwie te animacje w gruncie rzeczy opierają się na podobnym założeniu - przedstawiamy toksyczną rodzinę, w której rzeczywistym "antagonistą" okazuje się matrona. W Meridzie jest nią królowa. Jak jednak wiemy z filmu, w wyniku ich wspólnej przygody obydwie uczą się na nowo ze sobą żyć i rozumieć swoje potrzeby oraz podejście i motywacje.
To teraz zastosujmy tutaj szablon z Encanto: Oto NASZA MAGICZNA MERIDA - Merida to szkocka księżniczka która nie czuje się dobrze w rodzinnym zamku, czuje że wyłamuje się ze schematów, że nie jest taka jak inni. W toku filmu poznaje ona rozterki towarzyszące jej młodszym braciom, oczywiście każdego z nich spotyka osobno i kończy się to wspólną piosenką. Gdzieś w tle jest ta apodyktyczna królowa-matka, która chce ją podstępnie wydać za mąż, żeby było tak jak powinno być. Merida ze swoją matką wymienia zaledwie parę kwestii, ponieważ więcej czasu ekranowego spędza z braćmi i z ojcem, postaciami kompletnie zbędnymi dla nas z punktu widzenia końcowego morału. Finalnie zaś, matka i córka spotykają się w końcowej scenie i po prostu się godzą, mimo że wcześniej praktycznie nie zarysowano pomiędzy nimi ostrego podziału, który powinien być sednem całego konfliktu.
Brzmi głupio? A nie powinno, bo podobnie oto rysuje się fabuła Naszego Magicznego Encanto, oscarowej jak mniemam bajki. Mirabel mogłaby albo poprzez Bruna, albo przez sam kontakt z babcią poznawać jej historie i motywacje, ale zamiast tego spędza czas na piosenkach z postaciami, co w końcowym rozrachunku zarysowuje nam konflikt, którego… nie ma? Nie widzimy, aby ktokolwiek poza Mirabel próbował sprzeciwić się woli babci, to raczej wygląda tak, jakby tylko ona prowokowała innych do buntu albo emancypacji poprzez „spełnianie marzeń” itp. Ale co z tego, skoro Encanto jako cel obrało sobie pokazanie toksycznej rodziny, pomijając paradoksalnie podstawę – czyli relacje. Słuszna twa uwaga odnośnie coraz większych błędów fabularnych, na jakie się natrafia. Ja z czasem zauważyłem, że w gruncie rzeczy Mirabel o większości problemów czy też trudności w domu dowiaduje się na dzień czy dwa przed rozpadem Casity, już pomijając zupełnie kwestie Bruna. Z jednej strony, to możliwe, z drugiej strony, co Disney chce przez to pokazać? Skoro nie widzieliśmy restrykcyjnych działań babci Almy, to na jakiej podstawie mamy zakładać, że nikt nigdy nie mówił o Brunie, że Luiza i Isabela nigdy nie mówiły prawdy o sobie itp. Co to za rodzina, która nie rusza się z jednego domu, a nic o sobie nie wie? To byłby fajny motyw do przedstawienia na ekranie, ale to niestety nie to jest tematem Encanto.
Tak więc, jak mówiłem, zaczynam trochę podejrzewać, że tym czego mi zabrakło w opozycji do Mirabel, jest właśnie ta toksyczność. Alma praktycznie nie wchodzi w mięsistą interakcję z bohaterką, zaś my jako widzowie przeważnie tracimy czas na piosenki i denną tajemnicę o Brunie. Poprzez to żaden z bohaterów nie jest w stanie zagrać tego supportu – skoro każdy ma mieć czas ekranowy, to tak naprawdę nikt go wystarczająco nie dostanie i taki jest problem tego filmu.

Tradion

Trochę nie rozumiem, po co na siłę chcesz zrobić z Bruna ważną postać. Bo w innych bajkach były jakieś ważne supporty? Społeczność miasteczka nie rozumiała przepowiedni Bruna, zresztą on sam nie za bardzo je rozumiał, poza tym był bardzo infantylny jak prawie cała reszta rodziny. Żyli sobie z tymi darami i jedynie Alma była postacią, które miała jakąś strategię i plan. Reszta się grzecznie podporządkowała albo uciekła. No i w sumie ciężko się dziwić. Mieszkali w magicznym domu i mieli moce, więc nie musieli aż tak bardzo używać szarych komórek, więc babcie przejęła tę robotę.
Film jest o dobrych ludziach z dobrymi intencjami, którzy tymi właśnie intencjami wybrukowali sobie piekło i musieli to przepracować. Ta rodzina wyłożyła się na dwóch założeniach, że są wyjątkowi i otrzymują dary (trochę narcyzm), ale że te dary muszą za wszelką cenę wykorzystywać dla dobra społeczności, nawet kosztem poszczególnych członków rodziny.
A sprawa z Bruno wygląda, tak że wszyscy go uznali za jakiegoś czarownika, a tu plot twist, że on się okazał zwykłych facetem z darem większym od niego. No i jego przepowiednie nie były stricte złe tylko takie trochę oczywiste. Jego wprowadzenie mogło tylko świadczyć o mocnej naiwności słuchaczy tychże przepowiedni.

jeykey1543

Jak już mówiłem, nie pasowała mi podbudowa, którą otrzymał oraz brak istotnego wpływu na fabułę. Ja postrzegam tę sprawę inaczej - to postać o zmarnowanym potencjale, która może być kim sobie tam chce, ale nie w sytuacji, w której otrzymał tak wiele czasu ekranowego (łącznie z momentami, w których był wspominany). To znaczy, nie chodzi o to, że nie może być finalnie nikim. Może być, kto wie, może to też i ciekawe rozwiązanie. Ale całościowo ma się to nijak i do fabuły i do rozwoju innych bohaterów. Mirabel nie zmienia swojego podejścia ani nie przeżywa "klasycznej przemiany" pod wpływem spędzonego czasu z Brunem. Rodzina również nie wyciąga zbyt hmm głębokich wniosków z sposobu, w jaki traktowała profetę. Bruno jest, ale zarazem i nie jest ważnym bohaterem tej historii. Przyznam rację innym osobom z tego wątku, że na płaszczyźnie przesłania, jakie niesie film, postać Bruna jest jak najbardziej ważna i poza Almą być może najważniejsza. Tylko że pod względem pełnienia określonej roli w historii Bruno nie broni się nijak. Jeśli Bruno miał być od początku "nikim" to można było chociaż sprawić, iż w sposób bardziej wyrazisty wpłynął by on na świat przedstawiony w Encanto. Tymczasem... no było inaczej. Tak więc odnosząc się do twojej wypowiedzi, rzeczywiście może niepotrzebnie postrzegałbym Bruna jako kogoś ważniejszego, ale wydaje mi się, że ten cały "plot twist" raczej był rozczarowujący, niż satysfakcjonujący. I to głównie z winy leniwego zakończenia zaserwowanego nam przez twórców.

Tradion

Nie zgodzę się, że wpływ Bruno był tak bardzo znikomy, bo miał spory udział w przemianie głównej bohaterki. Może nie o 180 stopni, ale dostrzegła ona po spotkaniu z nim wiele rzeczy. Tak naprawdę ukazał, że rozpad Encanto = rozpad rodziny. Pokazał też, że Madrigalowie zbyt mocno polegali na magii, przepowiedniach, darach, a nie na sobie. Rzeczy na pozór oczywiste, lecz jak bardzo ważne (Mirabel musiała pogodzić się z siostrą, mimo że jej nie cierpiała lub też postawić się babce co byłoby nie do pomyślenia przez resztę rodziny). Rozumiem, że po piosence o Brunie mogłeś mieć co do niego ogromne oczekiwania, ale bajka opiera się na postaci Mirabeli, a reszta rodziny to jest trochę postać zbiorowa.
Co do samej długości bajki to też byłem zaskoczony, że już się skończyło, ale uważam, że z uczty nie warto wychodzić ani głodnym ani pijanym, więc było to idealnym nasyceniem. A może będzie jakaś kontynuacja, w której Bruno będzie miał większą rolę. Poza tym w tej animacji nie było typowego złoczyńcy i całkiem ciekawie to wyszło. Pokazuje to, że duży problem może być nawet tam, gdzie na pierwszy rzut oka jest niebo na ziemi.
Po pierwszej piosence Mirableki można było tylko odnieść wrażenie, że wszystko jest w jak największym porządku poza dziwakiem Bruno, a okazało się, że pół rodziny miało nerwicę, depresję, poczucie odrzucenia, alienowało się itp. itd. To co zrobił Bruno to właśnie za pomocą przepowiedni położył temu kres, przy pomocy głównej bohaterki.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones