Przez większą część film jest typowym westernem. Gra aktorska wydaje się sztuczna i miejscami dialogi infantylne. Koniec filmu jednak wszystko nadrabia i sprawia, że nie ma się wrażenia straconego czasu. Skontrastowanie (raczej zamierzone przez twórców) tej potencjalnej lekkości filmu z ostatnimi scenami daje nam dopiero pełny obraz dzieła.
W którym momencie film jest typowym westernem? Główna bohaterka ze swoją
seksualnością i niewyparzoną gębą tak pasuje do klasycznego westernu jak
nie przymierzając Brigitte Bardot, ta z "I Bóg stworzył kobietę" do kina
moralnego niepokoju. Przez większą część czasu oglądamy raczej film drogi w
scenerii dzikiego zachodu. Tytułowy niebieski żołnierzyk pod wpływem swojej
towarzyszki jak i przyznajmy niezwykłych okoliczności przyrody staje się
mężczyzną.
Podpisuję się za to pod drugą częścią opinii.