Podstawowym problemem, a raczej dwoma problemami tego filmu są: fatalne wręcz aktorstwo - ekspresja na poziomie gadającego automatu do kawy - oraz niezdecydowanie twórców, czy chcieli zrobić film naśladujący amerykańskie obrazy, czy typowo japoński.
W efekcie na ekranie kina/tv/monitora (niepotrzebne skreślić) wyrysowywuje się nam chaos... po ciekawym początku widz stopniowo zaczyna tracić kontrolę nad fabułą, bombardowany wkręcanymi moim zdaniem na siłę, niezrozumiałymi scenami. Jest to o tyle denerwujące, że potencjał lęku tego filmu jest spory. Mamy w trakcie projekcji do czynienia z momentami, które naprawdę potrafią przerazić. Niestety, jak napisałem, całe wrażenie psuje poziom aktorstwa (niektóre sceny są zagrane tak, jakby aktorzy byli zmuszeni do udziału w tym obrazie - znacznie lepiej na tym polu wypada kontynuacja) oraz kilkanaście scen, które spokojnie można by wyciąć, a i film zyskałby na atrakcyjności.
Duży plus dla filmu za oprawę dźwiękowo-muzyczną (zwłaszcza za upiornie brzmiącą melodyjkę, zwiastującą nadejście najgorszego).
Ale ogólnie poziom tego filmu mocno przypomina sinusoidę... raz jest lepiej, a raz gorzej... ostatecznie jednak uważam, że mimo wszystko warto obejrzeć "Chakushin Ari", gdyż oferuje on jednak sporo wrażeń rzadko spotykanych w dzisiejszych dziełach nastawionych głównie na powielanie starych schematów i epatowanie bezmyślną przemocą - do "Shuttera" mu jednak daleko...