Zastanawiam się czy warto go zobaczyć. Kilka razy czytałem o tym filmie i oglądałem zwiastun. I muszę powiedzieć że wywarło to na mnie duże wrażenie.
Zależy, czego oczekujesz. Opinie tutaj wyrażane więcej mówią o "recenzentach" niż filmach. Zgodnie z powyższym - po obejrzeniu tysięcy lepszych/gorszych dzieł - ważę się napisać:
"Nieruchomy poruszyciel" to pretensjonalna chała - od czołówki po ostatnią scenę. Cherlawa konstrukcja wynika z niechlujnie poprowadzonej narracji. Akcja co rusz się rwie, ciekawie zapowiadające się wątki (ot, choćby scena z hostią) nikną: czasami w dymach, mgle i krwi. Jeżeli dziewczyna/żona/babcia/mąż zapytają cię, o czym był ten film, nietrudno będzie im opowiedzieć: "A o takiej jednej, co to ją w pracy wykorzystywali cywile z generałem na czele, bo się wyzywająco ubierała przeważnie w czerwoną sukienkę. Ale na końcu zostali ukarani: jednak nie przez sąd". Na ponadczasowe pytanie Kociniaka z pamiętnego cyklu radiowej trójki: "A momenty były?" - odpowiedź też jest łatwa. "Były, z beksą w majtkach i bez nich, którą wszyscy bardzo koFali, częściej merytorycznie niż słownie. Ale raz nawet na kolanach. Taka puppy love, która sięgnęła bruku, bo nieprofesjonalna ekipa filmowa miała zachciankę zagrania na Fortepianie Szopena, a wyszedł jej niesmaczny antypornol: czyli nieruchomy poruszyciel".
Aktor, jak wiadomo, powinien umieć nawet zagrać słonia. Tutaj, niepotrzebnie, wcielił się parę razy w psa, który pojeździł suką. Pierwszoplanową rolę żeńską (nawet tak źle napisaną) uniosłaby jedynie Kalina Jędrusik (a może też Figura?).
Popatrzmy, jakże się ten świat wybitnych aktorek polskich zestarzał, zawęził (i wymarł).
Czy zatem warto obejrzeć ten film? Owszem, ale nie z powodów zamierzonych przez reżysera i producentów. Bo nawet gdyby miała to być "intencjonalnie intelektualna prowokacja", to nie adresuje się takiej do osłów podziwiających psa.