Młody, wówczas jeszcze nieznany ogółowi Nicholson w potrójnej roli: aktora, scenarzysty i współproducenta. A za kamerą legenda kina niezależnego, Monte Hellman. Western jeszcze może nie rewizjonistyczny, ale wyraźnie już starający odciąć się od założeń i reguł gatunku. Muszę napisać, że przypadł mi do gustu kameralny klimat tej pozycji, jej niespieszny rytm. Zrealizowany jakbyśmy mieli do czynienia nie z końską operą, a dramatem psychologicznym, ciekawy przykład poszukującego kina amerykańskiego lat 60-ych. Z satysfakcją.