Nieprawdopodobne jest z jaką łatwością Griffith opowiada o uniwersalności niektórych wartości. Miłość, zdrada, nietolerancja, aż w końcu śmierć. To nieodłączne elementy życia każdego z nas, ale także każdego człowieka żyjącego przed nami. Połączenie czterech różnych epok pozwoliło Griffithowi skrzyżować starożytny przepełniony monumentalnymi budowlami i epickimi bitwami świat z pełnym pięknych kostiumów i nadwornych gierek światem XVI wiecznej Francji, a także z dziejami Jezusa z Nazaretu oraz z współczesnymi twórcy czasami, w których kapitalizm podobnie jak dziś decydował o bycie lub niebycie jednostki. Każdy z przedstawianych w "Nietolerancji" okresów odwzorowany jest z niebywałą szczegółowością i rozmachem, zwłaszcza sceny bitewne, które z miejsca przywodzące na myśl te z "Władcy pierścieni". Do tego należy dodać wyborną sekwencję montażową łączącą równolegle emocjonujące i za razem decydujące sceny pościgów za pociągiem, drugiego ataku na Babilon i masakry w noc Św. Bartłomieja. Coś cudownego i jednocześnie jeden z obowiązkowych elementów kończących większość Hollywoodzkich produkcji w tym też współczesnych.
Co prawda "Nietolerancja" to film niemy, ale nawet gdyby nie było w niej kart z napisami to i tak nie byłoby problemu z jej zrozumieniem dzięki niebywałej ekspresji aktorów i darze do opowiadania reżysera. Niesamowity uniwersalizm.