Nie jest to typowa francuzka komedia, czyli 360 słów i gestów na minutę. To raczej takie nostalgiczne, niespieszne kino, służące celebrowaniu małomiasteczkowego żywota. Trochę zabawne, trochę liryczne. Czuć że reżyser lubi swoje postaci a widzowi również się to udziela. Nawet nudyści extremiści, okazują się tylko fajtłapowatymi piewcami extremalnie pojętej sielskości bytu.
Przyjemne kino. Perdrix ma w sobie taką przyjemną lekkość. Klimatem bliżej mu do realizmu magicznego niż rasowej komedii. Szkoda że takie filmy tak rzadko się trafiają.