6,0 47 tys. ocen
6,0 10 1 47320
5,2 25 krytyków
Nine - Dziewięć
powrót do forum filmu Nine - Dziewięć

Miałam dziś wątpliwą przyjemność obejrzeć powyższy film i mogę powiedzieć tylko jedno: Straciłam na tym dwie godziny z mojego życia.
Cały seans czekałam aż w końcu film się rozkręci, aż usłyszę jakąś piosenkę która sprawi że krew zacznie mi płynąć szybciej.
Zamiast tego dostałam snującego się faceta z problemami osobowości i fakt, aktor z niego dobry, wczułam się w jego stan. Przez cały film byłam jak główny bohater- zagubiona, zmęczona i bez natchnienia. I tak jak bohater, wszędzie szukałam scenariusza i konkretnej fabuły(i zgadnijcie: znalazłam?*).
Miałam nadzieję, że przynajmniej kobiety rozjaśnią jakoś scenerię, ale najciekawszą rolę miała tylko Penelope Cruz, której i tak było za mało.
Resztę pań oszczędzę, bo dały z siebie wszystko, a to przecież nie ich wina, że utwory były nudne, banalne, bez melodii, rymów, ładu i składu. Zupełnie jakbym oglądała kiepską kopię Chicago...
Uwielbiam musicale, ale ten zupełnie do mnie nie trafił. Miałam wrażenie jakby był naciągany i robiony na siłę.

2/10

* odp. nie, nie znalazłam.

ocenił(a) film na 3
zbieramslimaki

Zgadzam się z przedmówcą

Po obejrzeniu ,,Chicago” czekałam z utęsknieniem na każdy nowy film Marshalla. I z każdym nowym czekało mnie rozczarowanie. Po ,,Wyznaniach…” pozostało uczucie niedosytu i złości. Jak można tak zniszczyć obraz japońskiej kultury?! Muszę przyznać, że jeżeli chodzi o ,,Nine”, to czekałam mimo wszystko, mając nadzieje, że Rob, wreszcie zaserwuje coś bardziej smakowitego. W kinie, po pierwszych 20 minutach zadałam sobie pytanie: ,,Cholera! Co ja tu w ogóle robię??”
Aktorzy występujący w filmie może są gwiazdami, może mają długie nogi, może mają nagrody na swoich kontach, może umieją śpiewać. I co z tego? Jeśli Rob Marshall myślał, ze wystarczy roznegliżowana Penelope Cruz machająca nogami, żeby film został arcydziełem, to się mylił. Piosenki są beznadziejne (z wyjątkiem ,,Be Italian” , która muszę przyznać, była świetna) i nie wpadają w ucho. Akcja się nie klei, dialogi zioną bezsensem. Z filmu nic nie wynika, nie zmusza do refleksji, nie zostaje w pamięci. Całość wygląda tak, jak gdyby reżyser chciał stworzyć smutny i przejmujący obraz o reżyserze, który ,,szukał samego siebie”. Tylko wyszło to na ,,hollywoodzki dramat” , w którym główny bohater ma problemu pt. ,,wszyscy mnie kochają, mam za dużo kobiet, kasy i kawioru, kto kupi mi samochód,,. Koniec jest jeszcze bardziej żenujący – odepchnięty reżyser wraca do pracy, żona wraca do męża, porzucona kochanka odnajduje szczęście i wszyscy się cieszą. Do tego, czy ktoś mi wytłumaczy jaki jest sens robić film o Włoszech z zagranicznymi aktorami i kazać im mówić po angielsku?? ,,Zróbmy sobie dubbing, wyjdzie taniej”.
Moja ocena: beznadzieja.