Jak się okazało w moim przypadku, wystarczyła odrobina luzu i przymrużenia oka i ten film wcale nie jest taki zły.
Oczywiście, ma on swoje niezaprzeczalne wady. Efekty są słabiutkie (choć nie zawsze, bo zdarzyło się parę fajnych, mocnych scen jak na przykład ta ze zdejmowaniem paznokci i wyjmowaniem zębów i oczodołów). Na ogół są zdecydowanie przesadzone, "in your face", mające za zadanie jedynie zszokować widza nie zważając na samą głupotę i sens ich użycia. Te przyspieszenia irytują - ba, nawet samo metro oczywiście musi jechać z jakąś niewyobrażaną prędkością. We wszystkich tych przypadkach efekty kłują w oczy. Być może taki był też zamysł, żeby było czuć tę przesadę, ale tej krwi wypływało tutaj jednak za dużo i bez powodu. Tryskała na wszystkie strony, ale Martwica Mózgu to to nie jest.
Zakończenie zwyczajnie psuje film. Fakt, że zaskakuje (kto by się spodziewał czegoś takiego w końcówce?) ale w ten negatywny sposób. Jak dla mnie, to to naprawdę mogłoby się skończyć zwyczajnym finałowym pojedynkiem z mordercą, a bohaterzy przeżyli by go albo i nie i byłbym wtedy dużo bardziej usatysfakcjonowany... a to też dlatego, że postać mordercy jest naprawdę kozacka, a przez zakończenie dużo traci ze swej bezwzględności i mocy. Dawno nie oglądałem w horrorze tak fajnego, konkretnego i brutalnego zwyrola (do momentu zakończenia). Szkoda, że tak to się potoczyło.
Mimo swoich wad jednak rzecz ma swój klimat. Nowojorska stacja metra, szare kolory, bardzo dobra, posępna, nawet trochę industrialna muzyka i bijący z ekranu pesymizm - wszystko to jest spójne i tworzy charakterystyczną ponurą atmosferę. Jest to film, który mimo swoich braków ma fajny pomysł i wciąga i na swój sposób możemy się przy nim dobrze... rozerwać.
Moja ocena: 5/10.