To ja rozumiem. W końcu Amerykanie wracają do gry… tak jakby, bo w zasadzie tylko pieniądze są amerykańskie. Film powstał przecież na podstawie opowiadania Anglika, a wyreżyserował Japończyk. Nieważne. To, co istotne to fakt, że w końcu dostałem porządne jankeskie gore, a już zwątpiłem, że w ich możliwości. Owszem można kwękać na pewne nielogiczności, w kilku miejscach film wyraźnie fałszuje tracąc nastrój, a pod koniec niebezpiecznie zwalniając, ale co z tego. Masakry były fajne, główne postaci ciekawe, w końcu na dużym ekranie pojawiła się Brooke Shields. Mnie to w zupełności wystarczyło. W końcu jakieś soczyste danie kuchni amerykańskiej, a nie odgrzewane kotlety zza oceanu (któregokolwiek).
Ryuhei Kitamura znałem dotychczas tylko z "Aragami" - bardzo dobre, klimatyczne i szczędne w środkach kino...
Po "Pociągu..." muszę się bardziej przyjrzeć jego filmografii ;)
Podobno jego "Godzilla" jest rozkosznie tandetna ;P
"Pociągowi..." trochę brakuje do naprawdę dobrego kina - rozłożenie akcentów połączone zapewne z mocnymi niedomówieniami w stosunku do oryginalnej, książkowej fabuły (nie czytałem i miałem problemy ze zrozumieniem o co tu biega) czynią ten film zaledwie dobrym w ramach gatunku... Szkoda trochę, bo klimat jest tu naprawdę świetny, Kitamura zna się na rzeczy - podejrzewam, że za dużo mieli tu do powiedzenia producenci...
Udane gore :)