głupiutka fabułka, cienkie aktorstwo, biedne efekty. Ot, kiepski horror, jakich wiele.
Nie twierdzę, że Kitamura pokazał tu cokolwiek wartościowego.
Może kilka smaczków dla wielbicieli jego twórczości.
Może trochę nocy dla tych, którzy tropili ją w "Heat After Dark".
Trochę bezmyślnego okrucieństwa rodem z "Versus"
Ale wydaje mi się, że zwróciłaś na niego uwagę dopiero wtedy, gdy miałaś okazję zobaczyć ten cienki horror, a wtedy szkoda, bo warto siegac po cos innego niz to, co wszyscy
Szkoda. Idę do kina na słaby film, prawdopodobnie więcej po tego reżysera nie sięgnę. Może trzeba spróbować trzech różnych filmów każdego reżysera w ramach sztuki, co to trzy razy musi być powtarzana, ale jak zacznie się od takiego... słabego przykładu, ciężko się przekonać.
Gdy egzotyczny (w tym europejski) reżyser jedzie do Fabryki Snów, by zrobić film dla kasy, trudno oczekiwać fajerwerku. Nie wiem nawet, który film Kitamury mógłbym zaproponować. "Versus" ambitna filmoznawczyni uzna za krwawą, niesmaczną jatkę ze szczątkową fabułą, zwłaszcza w wersji director's cut, gdzie siekania jest dodatkowo pół godziny więcej. "Longinus" wyśmieje, zarzucając autorowi brak zrozumienia dla płci pięknej i portretowanie jej gorzej niż robił to Akira Kurosawa. "Down to hell" uzna za niskobudżetowy i śmiertelnie nudny knot z budżetem telewizyjnym, niczym detektywistyczny serial Tsukamoto. "Aragami" wyłączy po pół godzinie, gdy nic się nie będzie działo (a brak miłości/znajomości teatru noh dopełni czary tego gestu). O AZUMI czy jakimś filmie o Godzilli już nie wspomnę.
Nie twierdzę, że jestem specem, a inni się nie znają, ale po jakichś ośmiu-dziewięciu latach spędzonych na oglądaniu japońskich filmów doskonale wiem, że to nie dla każdego. I że produkcje z Azji zwyczajnie rażą europejskiego czy amerykańskiego widza. Bez znajomości japońskiej kultury, dzieł literatury popularnej, nawet zmierzenie się z kinem Hideo Nakaty wychodzi bokiem (a potem ktoś twierdzi z zaparciem, że amerykański remake buduje grozę przez nastrój).
I dziś, gdy uważam, że powoli zaczynam rozumieć japońskie kino, dopiero odkrywam, jak wiele rzeczy jest dla mnie obcych.
Aczkolwiek nawet taki kicz jak "Nocny pociąg z mięsem" zafascynował mnie kilkakrotnie. Elegancką, a zarazem świńską postacią niemego rzeźnika. Azjatycką obsesją do fotografii zmieniających życie (np. "SHINKU", "THE SHUTTER", "RINGU"), wręcz wywracających je na manowce. I zakończenie, które jest tak złe, że wręcz się człowiek uśmiecha.
Film smakuje niepoważnym satanizmem. Widać w nim japońskie ciągutki wspólne z niemieckimi. Do munduru. Do zbroi. Do władzy. Do nadczłowieka. Do porządku silniejszego niż jakaś tam miłość.
Tak na marginesie. To nie była nadinterpretacja. Nazizm po japońsku można tropić w sadze Kerberos czy teledyskowej superprodukcji "CASSHERN" (w obsadzie sam Akira Terao! - tylko nie mów, że to nazwisko Ci nic nie mówi, nie mów tego...)