Jestem 'na świeżo' po obejrzeniu tego filmu i mogę się podzielić swoją opinią jeszcze na gorąco.
Prawdę mówiąc myślałam, że film wywoła we mnie więcej emocji, a tak w rzeczywistości to tylko dwukrotnie wywołał on u mnie tzw. ciary: pierwszy raz, gdy ojciec Susie niszczy swoją kolekcję ukochanych statków w butelkach, a drugi raz, gdy Susie wyjmuje z sejfu różę pełną barw, a jej ojciec z krzaka róży rosnącego u jej mordercy zrywa wydawałoby się uschniętą różę, a która w momencie nabiera żywych barw. Dla mnie właśnie ten drugi moment był zatarciem się granic pomiędzy swiatem żywych, a światem umarłych. Nawiasem mówiąc, to właśnie gra aktorska Mark'a Wahlberg'a podobała mi się najbardziej.
Jednakże, jak dla mnie, dwie wzruszające sceny na tak długi film to trochę za mało, by określić film jako świetny.
Ci, którzy szukali w tym filmie efektów specjalnych (w końcu Peter Jackson), mogą być bardziej usatysfakcjonowani. Ale jako, że ja w filmach szukam nie efektów, a tego 'czegoś', co poruszy mnie dogłębnie, to nie jestem w pełni zadowolona, bo dla mnie ten film, nie jest filmem 'z duszą'.
Aczkolwiek obejrzałam go z zainteresowaniem i nie poczułam się ani przez moment znudzona, więc nie jest źle.