Odniosłem wrażenie że przy kręceniu "Władcy Pierścieni", producenci musieli ostro kontrolować reżysera. Po jego poprzednich filmach i "Nostalgii Anioła" widać że lubi balansować na granicy kiczu.
Z jednej strony przesłodzona historyjka o nastolatce która przeżywa pierwszą miłość i odkrywa nową pasję, w szczęśliwej, amerykańskiej rodzinie.
Gdy zostaje zamordowana (i zapewne zgwałcona) przez obserwującego ją od lat sąsiada, trafia do czyśćca. W krajobrazach będących mieszanką "Między Piekłem a Niebem" i "Parnassusa", nie potrafi zostawić przeszłości za sobą, iść dalej. Obserwuje to, co się dzieje po jej śmierci.
Nie wiem jak to brzmi, ale w praktyce wyszło gorzej. Wszystko jest strasznie zagmatwane, a ciągłe kontrasty po pewnym czasie zaczynają męczyć, staje się mdłe.
Cóż, może po prostu nie przypadł mi do gustu.
Ps. Stanley Tucci zagrał rewelacyjnie.