Ale to jest dziwne. Przecież jej ciała nie znaleźli ale dostała się do nieba..
Nie chodzi o znalezienie ciała, lecz o "dokończenie spraw"; tu na ziemi. Ojciec pogodził się z matką, siostra znalazła sens życia w ramionach swego faceta i najważniejsze - poprzez swoją "posłankę" ukochany dziewczyny wreszcie się z nią "spotkał" - od tej chwili brzemię posłanki zostało zdjęte, a facet ostatecznie "rozprawił się z demonem przeszłości" - czyli traumą po utracie ukochanej, z którą nie dane było mu być razem...
A co ma wspólnego znalezienie ciała z dostaniem się do nieba, taki tok rozumowania oznaczał by że ofiary katastrofy np. samolotu , który rozbił się nad oceanem i których ciał nie odnaleziono nie trafią do nieba, ofiary wojny żołnierze i cywile których nie pochowano też nie trafią do nieba?? Przecież to nonsens nie ważne co się stanie z naszymi ciałami liczy się to jak żyliśmy, jakimi byliśmy ludźmi to decyduje o tym co czeka nas po śmierci.
Susie nie trafiła do nieba od razu gdyż nie była na to gotowa, sama zdecydował w jednej z pierwszych scen w „jej niebie” że nie jest gotowa, musiał zaakceptować to co się stało, pogodzić się z tym tak jak jej bliscy i spotkać się ten ostatni raz z Rayem, w tedy była gotowa na „prawdziwe” odejście i tyle.
Założeniem filmu było że niebo istnieje (to oczywiste). A czy niebo istnieje na prawdę, to kwestia naszej indywidualnej wiary, co do dowodu to każdy w swoim czasie się przekona jak to jest. Ale sądzę że bez względu na fakty chyba warto żyć w taki sposób żeby trafić do nieba , bo nawet jeżeli go niema to przynajmniej będziemy dobrymi ludźmi za życia, a to chyba warte założenia że istnieje.