Główną zaletą tego filmu jest to, że Julia Roberts zagrała tu właściwie samą siebie. Główną bohaterką jest bowiem hollywoodzka supergwiazda, która podczas wizyty w Londynie przypadkowo poznaje księgarza z mało zamożnej, lecz bardzo urokliwej dzielnicy Notting Hill (gdzie wychował się zresztą grający tę postać Hugh Grant). Jak to w takich razach bywa ich związek będzie rodził się w ogromnych bólach, czeka ich wiele wzlotów i upadków, ale po przeszło roku od rozpoczęcia całej awantury, wszystko skończy się pięknym ślubem.
Scenariusz pióra Richarda Curtisa jest trudny do oceny. Istota filmu, czyli wątek miłosny, jest napisany naprawdę bardzo słabo. Na niektóre sceny nie da się patrzeć, są jakby rodem z najgłupszych komedii. Z drugiej strony twórcy dość odważnie podeszli do problemów, z jakimi w głębi serca borykają się wielcy showbiznesu. Scena, w której sławna aktorka, siedząc wśród angielskich szaraczków, wymienia wyrzeczenia, które poniosła dla kariery, wręcz zaskakuje szczerością. Za swoje dostają również brukowe media i twórcy superkomercyjnego kina w rodzaju "Gwiezdnych wojen" itd. Realizmu temu wszystkiemu dodaje fakt, że zarzuty te ciskane są ustami samej Julii Roberts, którą wielu postrzega jako uosobienie tego, co w filmie tak się krytykuje. Autorzy śmieją się też z fanatycznych fanów wielkich aktorów.
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na dwójkę mało znanych angielskich aktorów, którzy zabłysnęli w tym filmie. Hugh Bonneville jako sublokator Granta pokazuje wielki talent komediowy. Uwagę zwraca też Gina McKee. Choć jej bohaterka jeździ na wózku i żyje w mało atrakcyjnym otoczeniu, trudno odmówić jej urody.
Ogólnie, jednak lekko odradzam. Mamy tu pewien eksperyment scenariuszowy, który jednak nie do końca się chyba powiódł.