Czyli to co mam filmowi do zarzucenia. Epoka remakeów trwa w najlepsze tyle, że teraz powstają wariacje starszych filmów udające nowe części. Obcy: Przymierze jest właśnie taką wariacją. Początek filmu to zwyczajna, bezwstydna zrzynka z 8 pasażera Nostromo. Scena po scenie widzimy remake usiłujący oszukać widza poprawkami kosmetycznymi i dodatkowymi scenkami. Dalej mamy miks trzech filmów, dwóch pierwszych części obcego i Prometeusza. Mamy więc grupkę uzbrojonych kolonistów-odkrywców, nieznaną planetę, czarny glut z Prometeusza, cyborga o którym od pierwszej sceny wiadomo że jest zły, oraz klasycznego obcego z twarzołapaczem jako formą wstępną. Do tego przewidywalna intryga oraz ekipa o której wiadomo, że istnieje tylko po to żeby po kolei trafiać do jadłospisu kosmicznego drapieżnika. Pod względem muzycznym film czerpie całymi garściami z pierwszej części obcego, jest to miłe nawiązanie, niestety brakuje tu nowatorstwa. Efekty specjalne użyte zostały w sposób bardzo wyważony co stanowi duży + w erze szalejących wybuchami i testosteronem produkcji udających filmy. Czego więc filmowi brakuje ? Brakuje mu odwagi. Z jednej strony mamy odgrzewany kotlet, z drugiej zaś próbę stworzenia czegoś zupełnie nowego. Film jest pod tym względem potwornie niejednolity. O ile Prometeusz był całkowicie nowym tworem to tutaj mamy próbę połączenia w niespójną całość koncepcji przedstawionej we wspomnianej produkcji z klasyczną serią o obcym. Najgorszym grzechem jednak jest fabuła. Od pierwszej sceny widz wie co się zdarzy dalej. Nic nas nie zaskoczy. Postaci idą jak po sznurku do wyznaczonego celu. Niemniej pojawia się też kilka pytań natury filozoficznej które ciupkę nie pasują do całokształtu. No i niestety jak teraz w większości filmów obowiązkową propagandę pedalską.
Czy film warto obejrzeć ? Może w telewizji, na bilet do kina nie zarabia. Nie jest to totalny gniot ale krąży niebezpiecznie blisko tego miana.