Z każdej strony słyszałem tylko słabe (by nie użyć innego określenia) recenzje na temat tego ostatniego już z całej serii - jak zapewniał sam Scott – filmu. "Oby: Przymierze" nie jest może kinem wybitnym, ale nie sposób przejść obok niego obojętnie. W mojej ocenie film jest przyzwoity i godny polecenia, lecz mam świadomość, że dla wielu fanów jest to obraz poniżej oczekiwań. Z całą pewnością zawiodą się Ci, którzy oczekiwali starego i utartego już schematu "polowania" podanego jedynie w nowej odsłonie, o większym natężeniu akcji, z większą ilością krwi na ekranie (choć obraz paradoksalnie uchodzi za jeden z najkrwawszych) itp. Pytanie, które mogłoby się tu nasuwać brzmiałoby: dlaczego Scott miałby po raz kolejny opowiadać nam tę samą historię i czy tylko dla kasy? Jak dla mnie, argument ten byłby wówczas mało przekonujący, choć naturalnie nie pozbawiony racji; wszak to największy show biznes na świecie. Wbrew wszelkim niepochlebnych opiniom jednak, uważam, iż film ogląda się z zainteresowaniem i choć - jak wspomniałem - nie jest to kino wybitne, to jako próba odpowiedzi na kluczowe pytania wyszedł całkiem przyzwoicie. Nie będę oceniał gry aktorskiej poszczególnych postaci, choć M. Fassbender wypadł oczywiście najlepiej; może to też zasługa najciekawszej, podwójnej roli, a może konkluzja, że postać grana przez powyższego jest - według samego autora (Scotta) kluczowa dla całej tej historii.