Zmęczył mnie niewyobrażalnie.
"Prometeusz" był zły.
"Przymierze" jest jeszcze gorsze.
W tym pierwszym aktorzy doprowadzili mnie do skrajnej irytacji. Pseudo-badawcza wyprawa okazała się zbieraniną sfochowanych i humorzastych pseudo-naukowców. W "Przymierzu" aktorów mamy istną mnogość, więc reżyser niespecjalnie się nad nimi rozwodzi i dość szybko czyni z kolejnych bohaterów pożywke obcego ( kapitan Mazgaj swoim brakiem instynktu samozachowawczego zasługuje na brawa i zgniłego pomidora). I to już chyba taki standard u Scotta, że robot jest ch.jem z nadętym ego.