Film "Obiecująca. Młoda. Kobieta." dzieje się w kulturze gwałtu, przemocy i wulgarnego seksu, którego taktownie pokazuje tylko odrobinę, ale wystarczająco, żeby widz sam dopowiedział sobie jego wszechobecność. Samotni i zagubieni ludzie poszukujący "zabawy" są w stanie "odnaleźć" ją w oczadzeniu używkami i próbie wykorzystania innych. Nie ma tu radości, są tu drapieżnicy i ofiary. Nie ma zwycięzców i pokonanych - są pokaleczeni ludzie. Najbardziej pokaleczeni i poszkodowani w tym wszystkim są oczywiście ci, którzy zostali skrzywdzeni. Historia ta pokazana w naturalistyczny sposób nie nadawałaby się do oglądania. Wysmakowana estetyka filmu i doskonałe aktorstwo zakrywa tą brzydotę jak syrop zabija gorycz lekarstwa. Popieram ten wybór, ponieważ jest w istocie bliższy życiu niż fikcji. Nawet kiedy postępujemy źle, widzimy siebie w dobrym świetle. Udajemy dobrych, nie złych. Nie napawamy się swoją nikczemnością jak łotrzyk z kina klasy B, tylko pokazujemy, że zostaliśmy skrzywdzeni. Płaczliwe uściski przy zwłokach pokazały to nadzwyczaj dobitnie. W przeciwieństwie do graficznych obrazów seksu i przemocy, nie oszczędzono nam natomiast powszechnego zakłamania, tchórzostwa i manipulacji psychologicznych, które zademonstrowane są w całej swojej krasie. Historia nie wydaje się podobna do czegoś, co mogłoby się w rzeczywistości wydarzyć, ponieważ brutalna rzeczywistość zawsze sypie piach w tryby bardzo skomplikowanych planów, ale aktorstwo jest tak wiarygodne, że w trakcie oglądania filmu się o tym zapomina. Łatwo jest uwierzyć, że każda z pokazanych osób mogłaby się tak zachować. Brawa dla głównej bohaterki Carey Mulligan, która umie pokazać nie tylko fałszywe twarze bohaterki, ale również jej prawdziwą, tą najbardziej złożoną. Duże wrażenie zrobili na mnie również inni aktorzy, zwłaszcza Bo Burnham, który przechodzi nieoczekiwaną dla mnie przemianę w trakcie filmu. Łatwiej czasami strawić zło niż słabość.
Pomimo, że jest to film z tezą, jest na tyle szczery i na tyle wiarygodny, że jest w stanie pokazać jakąś część prawdy o tym zjawisku, a tym samym czegoś nauczyć.
Pierwsza nauka jest taka, że wszystko ma swoje konsekwencje. Nawet kiedy się wydaje że się nam upiekło, konsekwencje są w nas.
Szaleństwa bez zahamowań. Uleganie presji znajomych. Pobłażanie dla zbrodni. Zamykanie oczu i udawanie, że się niczego nie widziało. Wadliwy system, który nie jest w stanie wymierzyć sprawiedliwości. Toksyczny wpływ poczucia bezkarności. Upajanie się krzywdą innych, cudzą słabością i własną niezniszczalnością. Obsesyjne poszukiwanie sensu życia w czymś co nie jest godne ani dobre - w zemście. Błądzą nie tylko źli. "Dobrzy" błądzą również - tylko inaczej.
Nie ukazano nikogo, kto by nie błądzi - taki wybór twórców filmu i jestem skłonny go uszanować.
W najgorszym świetle są pokazani oprawcy i ci, którzy im to umożliwiają - i również to jest jak najbardziej zrozumiałe. To oni są pierwszą przyczyną zła. Ale zło ma nie tylko przyczyny. Ma też mechanizmy, które je utrzymują przy życiu. Niestety, często wbrew najlepszym intencjom.
Czy zemsta ma sens?
Taka jaka została pokazana w filmie - na pewno nie.
Ile trzeba było cierpienia i śmierci, żeby osiągnąć równie mizerny efekt!
Ile zmarnowanego potencjału, ile zadanych bliskim nowych ran.
Dla mnie ten film to nie była pochwała zemsty. Dla mnie to był przerażający pokaz, jak zemsta zjada ludzi i ile zniszczenia pozostawia na drodze. Nie zbudowała niczego pozytywnego, niczego konstruktywnego. Zabiera życie, a sama nie chce umierać, wciąż napędzając się dalej. Męka bohaterów, którzy dożyli napisów końcowych, nie skończy się na nich.
Spośród licznych przejawów zemsty wybrałem z filmu trzy - moim zdaniem - jej najgorsze akty:
1) oszukanie niewinnej dziewczyny, żeby zemścić się na jej matce. Wydaje mi się bardzo prawdopodobne, że następujący po tym atak paniki matki doprowadzi w konsekwencji do zrujnowania życia i ufności tego dziecka.
2) niewątpliwa zemsta upitej koleżanki, która przekazała głównej bohaterce telefon z nagraniem - pierwszy w tym filmie przypadek, kiedy konsekwencje jej poczynań trafiają bohaterkę rykoszetem, przewracając jej nowe życie i odbierając jej łaskę przebaczenia.
3) przekazanie wisiorka ze swoim imieniem jako zaproszenie dla przyjaciółki, żeby "pociągnęła" ten wózek dalej.
Małostkowe i pozbawione większego sensu.
Misja samobójcza w chatce na ustroniu nie była małostkowa i nie sposób jej odmówić śmiałości, determinacji i pomysłowości, ale nie trzeba być wielkim prorokiem, żeby ujrzeć sprawnego adwokata BEZ wyrzutów sumienia, jak wyciąga doktorka w opałów na podstawie działania w samoobronie. Tylko nieudolna próba zatarcia śladów jest w tym wypadku nadzieją na sprawiedliwość.
Ja też odczułem katharsis, kiedy główna bohaterka, czy to słowami, pewnością siebie, metalowym narzędziem, podstępem czy środkiem farmakologicznym karała złych ludzi. Odwracając porządek siły i słabości, do którego się przyzwyczailiśmy.
Ale rozum nie śpi i mówi - to tak nie działa.
Na każdą akcję jest reakcja. Dobro nie ma monopolu na zwycięską przemoc. W życiu ludzie się szybko uczą eskalacji.
Stąd w krajach, gdzie ludzie biorą sprawiedliwość we własne ręce, rządzą bandyci i nikt kto słaby, nie jest bezpieczny.
Tam gdzie rządzi prawo, przemoc bywa rzadsza.
Dlatego lepszymi przewodnikami od zemsty są prawda, odwaga, sprawiedliwość i przebaczenie - każdemu to co mu się należy.
Najpiękniejszym momentem filmu było, kiedy główna bohaterka przebaczyła adwokatowi.
Na wyrost. Niezasłużenie. W chwili słabości.
Ale to było wielkie.
Na tym można było budować nowe życie - i przebaczającego i tego, komu przebaczono.
Przejrzałam cały wątek i wszystkie komentarze dotyczące filmu i ten mnie ujął. Myślę, że większość ludzi po prostu nie rozumie tego filmu i zabiegów w nim zastosowanych. Nie można nic z tym zrobić, po prostu mają inny poziom refleksyjności i wrażliwości.
Dziękuję za ten komentarz. Większość ludzi nie rozumie, bo wydaje im się, że już rozumieją. Nasze własne pierwsze wrażenie jest największą przeszkodą w zanurkowanie głębiej, do istoty. Dopiero zadanie sobie samemu pytań, zakwestionowanie własnego osądu, może dać coś więcej. Choć nie musi. Czasami po zdarciu powierzchni pod spodem jest tylko więcej i więcej powierzchni.