Po trailerze oczekiwałem bezkompromisowej czarnej komedii. Czytając negatywne wypowiedzi dopuszczałem myśl, że może chodzić o brak dystansu do siebie, że ktoś może czuć się atakowany. Z tym przeświadczeniem przysiadłem do tego filmu, z przymrużeniem oka, tak żeby się pośmiać.
Zaczął się zgodnie z oczekiwaniami. Przerysowane, nienaturalne postaci i sytuacje. Jak na przykład cała ta relacja bohaterki z szefową kawiarni mogła zdarzyć się tylko w amerykańskim filmie o psiapsiułach. Pracownik pluje na klientów (lub dosłownie klientom do kawy) a filmowy stereotyp przyjaciółki szefowej klepie kasjera po plecach. Jakby celem tych scen było zrażenie widza do głównej bohaterki. No dobra taki jest koncept filmu, to jest przerysowane celowo. Przynajmniej będzie śmiesznie.
No i tu do filmu, jakby na przekór, wplatają typowy schemat komedii romantycznej. Ażeby wpasować go w dotychczasowy charakter produkcji, adoratorem zostaje człowiek, który zawodowo się płaszczy. Czy według reżysera moment, w którym pan Ryan wypija świadomie kawę, do której mu napluto, ma być już romantyczny czy to nadal ten koncept satyry o upodleniu simpów/predatorów? Nie jestem pewien intencji i trochę się gubię w tym mieszaniu gatunków. Kilka scen później już wiemy, że schematy romantyczne zostały wplecione do tej produkcji na pełną skale. Dlatego, za jakieś 40 minut seansu, z pewnością możemy spodziewać się totalnie nieoczekiwanego przez nikogo plot twistu, związanego z osobą głównego adoratora.
Jak najbardziej pochwaliłbym film za scenę w gabinecie dziekanki. Sposoby postrzegania problemu dwóch stron jest dla mnie jak najbardziej realny i budzi we mnie rozterki. Mimo to, podczas tej dyskusji usiadłbym bliżej pani dziekan, a na pewno bym jej nie winił. W tym przypadku winą powinno obarczać się chyba system prawny a nie osobę, która go przestrzega. Chyba, że mowa o zaniedbaniu obowiązków, ale o tym jeszcze nic nie wskazuje. Świetnie trafili mnie zmianą perspektywy, poglądu na sprawę, kiedy ofiarą nagle staję się ktoś bliski. Co według mnie nadal nie świadczy w żaden sposób o winie pani dziekan. Utwierdza tylko w przekonaniu że sprawą zawsze powinna zajmować się osoba postronna, bez emocji. No ale tu w zasadzie nawet nie o to chodzi kto ma rację. Chodzi o zemstę.
Następuje teraz przerywnik między dramatem i serwuje nam się przerysowaną scenę, w której protagonistka dominuje na skrzyżowaniu wściekłego "rednecka" za pomocą wyrachowanego spojrzenia oraz klucza do kół. Nie miałbym z ta sceną żadnego problemu gdyby trzymano się wytrwale konceptu absurdu i satyry. Jest też cały segment scen wątku romantycznego gdzie para cieszy się sobą w super markecie, je obiad, potem jest chwilowy kryzys i konflikt dwóch trybów życia jakie protagonistka prowadzi. Istny przeszczep romantycznej sztampy.
Tkwimy w tym gatunkowym miszmasz do momentu ujawnienia faktu, że istnieje wideo z przestępstwa rozesłane niegdyś szeroko po kampusie uczelni. Jeśli sprawą oskarżenia faktycznie zajmowała się dziekanka to słabo wykonała swoją pracę, albo sumienie i przytomność umysłów szerokiego grona studentów kampusu były wtedy nieobecne i o wideo nikt nic nie wspomniał. Czemu to wideo nie pojawiło się po oskarżeniach i czemu nikt się nim nie przejął to dla mnie jakaś dziwna niezrozumiała sprawa. Szczególnie w kontekście rozmowy ze skruszonym adwokatem, który szydził z tego jak łatwo znaleźć brudy na każdego w dobie internetu.
I skoro już jesteśmy przy tej scenie, do tej pory widz zdążył się już zorientować, że zamiast w czarnej komedii czy w filmie romantycznym tkwimy teraz w poważnym dramacie. Cassandra, powierzchownie bezkompromisowa, zadeklarowana na tyle by nająć zawodowego oprawcę, przebacza „adwokatowi diabła” po 2 minutach monologu skruszonego człowieka. Miałem nadzieję, że to próba wyprowadzenia widza w pole. Sądziłem, że ten akt skruchy musi być po prostu wyrachowanym przedstawieniem lub nie będzie miał dla bohaterki wiele znaczenia. W końcu trailer zwiastował mi coś bezwzględnego. Okazuje się, że to jednak naprawdę w dalszej części poważny dramat a Cassandra przedstawiona jako wyrachowana nemezis to po prostu pełna przebaczenia i wrażliwości, lekko naiwna dusza. Wybacza więc manipulacyjnemu stręczycielowi swojej zmarłej przyjaciółki.
Te dwa wizerunki bohaterki, przedstawione w ten konkretny sposób w tak odmiennych ekspozycjach (dla mnie) kłócą się ze sobą. I nie twierdzę, że te połączenie nie jest możliwe, tutaj to po prostu jest dziwne. Tak jakby tutaj to nie było nawet przemyślane. Bo takie wrażenie odbieram przez cały film, że to nie jest jakimś sprawnym łączeniem gatunków a bardziej niezdecydowaniem reżysera na temat tego czym ta produkcja ma być.
Konsekwentnie na przemian scena przechodzi ponownie z poważnego dramatu w czarną komedię. Cassandra z powrotem wyrachowana i cyniczna, obmyśla plan, konfrontuje się z ucieleśnieniem zła i krzywd. Może to przez te gburowate przedstawienie bohaterki na początku a może dlatego, że był to element charakterystyczny dla świetnych czarnych komedii, ucieszyłem się, że „plot armor” znika. Następują rzeczy jak najbardziej wiarygodne i brutalne (zważywszy na to, że Cass nie ma pod ręką klucza do kół, wyrachowane spojrzenie jakoś nie działa a pan Al Monroe nie ma nawet przypiętych nóg). W następnych scenach wątki się dopinają do końca, kara dosięga złoczyńców (z wyjątkiem pana adwokata) i mamy wreszcie napisy końcowe.
Z początku nie wiedziałem co myśleć, chciałem żeby film mi się podobał. Cały czas bałem się o brak zdystansowania, dlatego odganiałem co chwilę negatywne odczucia. Na parę dni po, na chłodno postanowiłem zdystansować się do mojego potencjalnego braku zdystansowania się. Zaufać odczuciom, które mam nadzieję okazują się być jednak szczere. Bo przecież ja sam liczyłem na czarną komedię, gdzie bohaterka będzie niszczyć seksualnych predatorów przez cały film, w coraz to bardziej absurdalny sposób.
Dla mnie problem z tą produkcja tkwi właśnie w nieudanym mieszaniu gatunków. Im dłużej nad tym myślę tym więcej dla mnie w tym sensu. Bo tak się składa, że w międzyczasie udało mi się obejrzeć „Riders of Justice” (2021), gdzie dla kontrastu to łączenie czarnej komedii i dramatu przebiegło bardzo sprawnie, co z kolei pomogło mi zakwestionować reżyserię E. Fennell. „Promising Young Woman” pokazuje obraz wyłącznie negatywnej części męskiej populacji w momentach komediowych by potem zmieniać zupełnie kontekst i nawiązywać poważnie do spraw, które wydarzyły się w realnym życiu. Serwuje wtedy widzowi klarowne morały i swoje przesłanie. I chyba te niesamowicie krzywdzące zestawienie dwóch odmiennych, lecz o podobnym wydźwięku, fragmentów filmu tak podskórnie mnie irytuje. Bo teoretycznie nie mogę mieć pretensji o zbijanie sobie żartów i przerysowany obraz poszczególnych scen, to był by ten brak dystansu. Ale zestawienie i ekspozycja wątków „facet to świnia hehe” w świetle niesamowicie okropnych wydarzeń zbiorowego gwałtu na dziewczynie i jej samobójstwa, podświadomie maluje widzowi bardzo krzywdzący i wypaczony obraz. Obraz, który naturalnie przestał być już żartem. Skąd u mnie to przeświadczenie?
Proszę spojrzeć na tutejsze dyskusje, film potrafi być tu dla ludzi bardzo kontrowersyjny, podżegający. Dużo użytkowników obojga płci wylewa tu swoje frustracje na płeć przeciwną. Narracja na pewno zostanie potraktowana jako przyklask przekonań kobietom o emocjonalnie radykalnych poglądach. Jest też dolewaniem oliwy do ognia dla mężczyzn z poczuciem społecznej nagonki. Tematy i poglądy są więc bardzo na topie. Produkcja wysługuje się problemem, który po prostu budzi silne emocje. Wszystko to świetne dla sprzedaży. Natomiast czy film oddaje sprawiedliwość ofiarom lub przedstawia należycie cały problem? Nie, przeciwnie. W oparciu o filmwebowe dyskusje, wzmaga tylko skakanie do przedwczesnych konkluzji i uprzedzeń. Wyreżyserowany tak, by każdy pogłębiał swój własny, dotychczasowy punkt widzenia. Czym więc w takim razie jest? Nie komedią, nie filmem romantycznym, nie realnym dramatem, nie dokumentem a już na pewno nie próbą dyskusji. Za to najważniejsze, że prawdopodobnie zostanie komercyjnym przebojem.
Mam nadzieje, że wpis jest w połowie tak obiektywny jak mi się wydaję :)
bo gwałty to nie żarty. Faceci gwałcą naprawdę i to, że trzeba zawsze być czujnym w obecności mężczyzny śmieszne nie jest. To nie opinia reżyserki filmu, tylko życie.