Najprostszy sposob na amerykanski hit - zatrudnic kilku popularnych i kasowych aktorow, rezysera na topie, sprawdzony pomysl (w koncu to remake filmu z 1960 roku) i poprawnie zrealizowac film. Nie musi byc wcale dobry, przy odpowiedniej reklamie ludzie i tak na niego pojda.
Steven Soderbergh to niezly rezyser choc troche przereklamowany. Od czasow bardzo dobrego "Sex, klamstwa i kasety video" nie nakrecil IMHO juz niczego lepszego. "Ocean's Eleven" to jeden z jego slabszych filmow, mimo iz odniosl wielki sukces kasowy.
George Clooney wciela sie w postac Danny Oceana. Postanawia on w wieczor gali bokserskiej (pojawia sie nawet Lennox Lewis) skrasc z trzech kasyn Las Vegas 150mln $.
Cala pierwsza czesc, to poznawanie jego wspolpracownikow (polityczna poprawnosc oczywiscie zachowana) i zmudne (nudne :) przygotowania. Dialogi moze z zalozenia mialy byc blyskotliwe, mnie jednak nie smieszyly. Wystapili tak znani aktorzy jak Brad Pitt, Matt Damon, Andy Garcia czy Julia Roberts... niestety wszyscy zagrali slabiutko. Clooney prezentuje sie zdecydowanie najlepiej. Rozmowy pomiedzy Clooneyem a Julia Roberts (w filmie gra byla zone) sa tragiczne, jakos niesamowicie sztuczne. Druga polowa to wreszcie dlugo oczekiwany napad. Mocno przekombinowany,jednak oglada sie wreszcie z zainteresowaniem. Koncowka niestety przewidywalna i rozczarowujaca.
Z calego filmu tylko kilka niezlych scen zapada w pamieci. Praca kamery ciekawa, kaze zwracac nam uwage na szczegoly. Ale najlepsza w tym filmie jest i tak muzyka, choc mocno przypominajaca stylem soundtrack do "Get Shorty".
Nie wiem tylko na co wydali te 85mln$. Pewnie 3/4 na oplacenie glownych aktorow, bo zadnych spektakularnych i widowiskowych (kosztujacych mase pieniedzy) scen w tym produkcie (tak tak PRODUKT to najwlasciwsze okreslenie) nie zauwazylem.