Jeden wielki, filmowy fresk na miarę kaplicy sykstyńskiej. Wiadomo, że część pierwsza jest poza konkurencją, że Marlon, że Al. Od pierwszej sceny, od wesela poprzez głowę konia, poprzez kluczowe zabójstwo w restauracji, gdzie przesądził się los, aż po sprawę oczyszczenia "środowiska". Potem to już głównie Pacino, który nawet nieco słabszą trzecią część potrafi przenieść o jeden stopień wyżej. Przepięknie uchwycony czas i jego zmiany, dla ludzi, dla ich mentalności. Próby odnajdywania się w nowych realiach i upadek dawnych świętości. Nowe wypierające stare.
Pacino jako postać tragiczna, jednostka zaplataną w rolę jaką zgotowało mu życie z jednej strony, z drugiej "uzależniona" od wyboru, którego sam dokonał. Zasady, których "musiał" się trzymać, które zrodziły poczucie winy i przegrania wielu ważnych spraw. Świetna, w roli żony, Keaton, znakomity John Cazale jako Fredo i jeszcze lepszy Robert Duvall (ulubiony bohater trylogii) jako prawa ręka najpierw Vito, potem Michaela. Trójkę, jak wspomniałem, ratuje przede wszystkim stara ekipa aktorów. Tragiczność Michaela, pogodzona z bratem Connie, próbująca zbliżyć się do męża Kay. Gorzej jest z tłem akcji. Nie kupuję tych watykańskich historii spiskowych, tego w jaki sposób zostało to podane i w jaki sposób nastąpiło rozwiązanie sprawy tzw. "czyszczenia" (powtórka z rozrywki).