Tak się składa, że dopiero teraz obejrzałam trzecią część "Ojca Chrzestnego" i przez pierwszy kwadrans, przyznaję, obawiałam się, że ostatnia część nie tylko nie dorówna jego doskonałym w każdym calu dwóm poprzednikom, ale i pozostawi po sobie niezbyt miłe wrażenie. Tymczasem kiedy na ekranie pojawiły się napisy, ja wciąż nie mogłam powstrzymać łez. Nie mogę powiedzieć, czy film ten był lepszy bądź gorszy od "Godfather I i II"-choć największy sentyment mam do jedynki, ale to ze względu na jej realia-niemal idylliczny mafijny świat z wartościami, honorem i przyjaźnią, który jednak chyli się ku upadkowi. W każdym bądź razie zwieńczenie sagi wydaje mi się potrzebne i jak najbardziej udane. Oczywiście, nie byłoby filmu bez Ala Pacino, który w całej trylogii stworzył wspaniałą i dramatyczną kreację na miarę szekspirowskich dramatów-na ekranie jak zwykle w 100% prawdziwy, po prostu nie mam słów... Dobre role Garcii, Shire i Keaton (Sofia Copolla faktycznie jakaś drętwa). Ogólnie jednak nie mogłam ocenić i docenić w pełni poziomu aktorstwa, gdyż odtwórców jak zwykle skutecznie zagłuszał lektor :// no i te reklamy... TVN to jedna wielka komercyjna dziwka.