PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=138782}
7,3 585  ocen
7,3 10 1 585
8,5 2 krytyków
Opowieść o późnych chryzantemach
powrót do forum filmu Opowieść o późnych chryzantemach

Czas honoru

ocenił(a) film na 6

Moje pierwsze spotkanie z Mizoguchim. Na pewno nie ostatnie, ale też nie powiem bym był zachwycony.

Film to prosta przypowieść o miłości, która musi walczyć z przeciwnościami. Są nimi podziały klasowe i reguły honorowe właściwe Japonii XIX wieku. Reżyser rozprawia się z nimi, lecz robi to tak ostrożnie, że puenta zdaje się być dwuznaczna. Z jednej strony ostatecznie kobieta poświęca się dla mężczyzny, a jej ofiara owocuje zmianą postawy rodziny bohatera: ojciec zgadza się by została żoną Kikunosuke. Tylko czy to ma być happy end, że ona umiera, a bohaterką oraz prawowitą małżonką mianują ją wszyscy dopiero w dniu śmierci? Z drugiej zaś strony możemy podejść do tego finału jako do brutalnej krytyki patriarchatu, a zarazem kobiet, które przystają na takie traktowanie. Wszyscy okazują się frajerami na samym końcu, bo Kikunosuke idzie na paradę zamiast zostać przy żonie, ojciec zgadza się na ślub, bo wie, że do niego nie dojdzie (panna młoda wcześniej umrze), a Tamizo daremnie poświęca swe szczęście dla egoisty, który odniósł sukces i miast desperacko jej szukać, zbiera plony sławy. Jakkolwiek by nie odbierać zakończenia, jest ono przekazane niejasno. Stąd moje wątpliwości względem drogi interpretacji.

Zaś co do wykonania: to też nie jest jakaś perła. Kamera od czasu do czasu omiata pomieszczenie by pokazać reakcje wszystkich bohaterów. Ten pomysłowy zabieg powinien być używany częściej, bo robi większe wrażenie niż statyczne kadry. Do tego pierwsza godzina jest nie do wytrzymania. Wszystkie postaci mówią to co myślą i nie ma tu miejsca na żadne dociekania. Tak łopatologiczy sposób ukazywania bohaterów bywa męczący. Dopiero w połowie filmu zaczynamy mieć jakieś wątpliwości względem postaci. Wcześniej wszystko jest czarno-białe.

Te zarzuty sprawiają, że dla mnie to tylko niezły melodramat. Zobaczyć wciąż warto, lecz długo w mojej pamięci na pewno się nie ostanie.

ocenił(a) film na 6
Lucky_luke

Dziwne,: zaznaczyłem wypowiedź jako spoiler, ale ona jest widoczna normalnie...

ocenił(a) film na 8
Lucky_luke

a, moje podejrzenia dot. powodów oceny właściwie się sprawdziły :) Generalnie filmy Mizoguchiego są obroną tradycyjnego modelu funkcjonowania społeczeństwa (zwłaszcza: tradycyjnej roli kobiety), co nas, dzisiejszych Europejczyków, przyzwyczajonych do szeroko zakrojonych wyraźnych tendencji emancypacyjnych, z pewnością mocno razi. Jednak, gdy poznajemy filmy japońskie (z lat 30-50 XX wieku) to okazuje się, że taka postawa twórców jest dość częsta. Nie wiem, na ile trafnie - ale sądzę, że może to być reakcja Japończyków na postępujące "otwieranie się" ich kraju na Zachód.
Również nie zaskakuje mnie określenie "melodramat" :) używając "zachodnich" gatunków (Japończycy mają własny system gatunkowy, który różni się od tego, do którego jesteśmy przyzwyczajeni) - Mizoguchi najczęściej robił właśnie melodramaty. Tyle, ze ja je lubię :)
To, co jednak mocno mnie pociąga w filmach w/w twórcy, to jego ogromna wrażliwość plastyczna. Ale tu - może trzeba poczekać, aż zobaczysz "Zarządcę Sancho" - powodzenia!

ocenił(a) film na 6
wojtekacz

Twoja wypowiedź każe mi przyjąć, że moja pierwsza interpretacja zakończenia jest słuszna. A to straszne. Wychodzi na to, że film tylko pozornie walczy ze schematami. Jeśli natomiast jest to łzawa historia wkomponowana w klimat własnej epoki, nie ma w niej nic wyjątkowego.

Natomiast po seansie nie wiem co dokładnie oznacza ta "wrażliwość plastyczna", ale może następne seanse z Mizoguchim mi to uświadomią ;) Na razie emisje jego filmów na TVP Kulturze są dla mnie w trochę kiepskich porach (za wcześnie :D) ale chyba dam radę zobaczyć "Ukrzyżowanych kochanków".

ocenił(a) film na 8
Lucky_luke

tak, tak, pozostałe seanse Ci uświadomią! najbardziej - "Zarządca...". Jak "załapiesz", to zauważysz również to piękno tu, gdzie wcześniej nie dostrzegłeś.
"słuszność" jest jak zawsze względna. Powiem tak: twoja "pierwsza" interpretacja jest zgodna z moją, na dodatek zgodna z tym, co napisał o Mizoguchim Loska w II tomie Historii kina (niestety - monografia Loski o Mizoguchim wciąż leży na półce nieprzeczytana). I zgadzam się, że to straszne :) a przynajmniej mocno dezorientujące. jestem przyzwyczajony, że kino chętnie sprzyja postawom emancypacyjnym, a tu odwrotnie. Mimo wszystko jak najbardziej zachęcam do korzystania z oferty TVP Kultura w tym temacie :) to naprawdę piękne, ze w dzisiejszych czasach tak łatwo wyjść w znajomości kina japońskiego poza Kurosawę.

ocenił(a) film na 8
Lucky_luke

PS. Ozu jest również konserwatywny! więc "typowość" postawy chyba nie może być zarzutem.

ocenił(a) film na 6
wojtekacz

No wiesz: jeszcze nie zgłębiłem ani kina Ozu, ani Mizoguchiego, ani nawet japońskich filmów z lat 30-50 prócz kilku wyjątków. Może być więc tak, że cały nurt ocenię jako "do bani" bo przypowieści o tym jak być dobrym człowiekiem nie mają racji bytu bez moralnych zachowań (a dyskryminacja kobiet bez wątpienia takim jest), tak jak kryminał bez przestępcy. To oczywiście takie gdybanie ;) W święta postaram zabrać się za japońskich klasyków. Może nie koniecznie Ozu, bo jego kiedyś dopadnę na DVD, ale do pana Mizoguchi'ego jeszcze wrócę.

Lucky_luke

A ja się nie zgadzam/ Moim zdaniem zdecydowanie stoimy po stronie kobiety i współczujemy jej, a zatem rezyser jest feministą i chce poprawy sytuacji kobiet.

ocenił(a) film na 6
krysiron

Jakkolwiek tego nie odbierać zakończenie jest dla mnie słabe. Jak wspomniałem:
1. Albo mianują bohaterką kobietę która umiera dla faceta nic nie robiącego sobie z jej poświęcenia. (wersja z którą się nie zgadzasz, a do której mam wątpliwości)
2. Albo nagle gość w którego miłość wierzyliśmy przez pół filmu, okazuje się skrajnym draniem, a kobieta wielką ofiarą. Reżyser robi ekstremalnie "druzgoczące" zakończenie by poprzeć swe feministyczne poglądy. (wersja do której również mam wątpliwości).

Chociaż widzę tu pewną zaletę. Skoro większa część filmu zupełnie zwalniała oglądających z myślenia, to przynajmniej zakończenie każe nam snuć domysły.

Lucky_luke

Ja myślę, że na swój "japoński męski" sposób mu zależało, ale jednak bardziej na karierze. I to właśnie pokazuje nam Mizoguchi, że faceci powinni się zmienić, że traktują kobiety jako służące, kochanki itp. a nie interesujące się faktycznie ich szczęście. Ale można i uważać, że ona zrobiła błąd, bo się poświęcała, a nadmiernie poświęcać się nie można, trzeba też egoistycznie myśleć o sobie, to też przecież feminizm.
A nagła zmiana podejścia ojca? Może jest po prostu szansa na zmianę, teraz się nie udało, ale może następnym razem?

krysiron

Taka mała uwaga, egoizm jest czymś bardzo źle widzianym w kulturze japońskiej. To poświęcenie się dla drugiej osoby, lub szerzej dla dobra społeczeństwa, ją uwzniośla. Feministyczne nie jest myślenie o sobie, zwłaszcza w tym filmie, ale umieszczenie w centrum postaci kobiecej, a zwłaszcza podkreślenie, że to dzięki niej mężczyzna osiąga sukces. Jeśli przyjrzeć się dokładniej mężczyzna w tym filmie jest tym słabym, łatwo podającym się manipulacji, za to kobieta ma niezłomne zasady i żelazny charakter.

Kobieta i mężczyzna są bardzo kontrastowo zestawione.

wojtekacz

"obroną tradycyjnego modelu funkcjonowania społeczeństwa (zwłaszcza: tradycyjnej roli kobiety)" - kompetentnie się z tym nie zgadzam, obejrzałem wszystkie film zaproponowane przez tv kultura i od razu widać, że reżyser jest bardzo krytyczny wobec japońskiej kultury, zwłaszcza stosunku mężczyzn do kobiet, są one prawie zawszę na łasce mężczyzn, mężczyźni są niemal ohydni, mają zawszę jakiś defekt fizyczny (otyły mąż pięknej żony), a kobiety są idealizowane i to pod względem ich piękna fizycznego i psychicznego, można nawet zaryzykować, że są bardziej wierne ideałom japońskiej kultury, mają większe poczucie wstydu, honoru, nawet wtedy gdy są upodlane. Moim zdaniem reżyser był bardziej wierny zasadą religijnym, buddyjskim niż tym narzucanym przez konserwatywną kulturę japońską. Można nawet odnieść wrażenie, że kulturę japońską niszczą japońscy mężczyźni, a kobiety próbują ich od tej destrukcji odwieść. A i wątek miłość, zwłaszcza tej namiętnej, która rozsadza wszelki porządek, miejsce w społeczeństwie, miesza to to jest ustalone przez urodzenie.

Dodam, że wszystkie film zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie, pod każdy względem to kasa sama w sobie. Znakomite aktorstwo, plastyczność zdjęć, scenograf, kostiumów, a to wszytko pięknie dopasowane do japońskich krajobrazów, i ta przyroda. Piękne.

I co do tego filmu, trochę nie pasowało mi w końcówce to nagłe wybaczenie przez ojca, zezwolenie na udanie się do umierającej ukochanej. Trochę w tej końcówce przedobrzył, bo nie ma to jakiegoś większego uzasadnienia fabularnego, nawet to jak jest to wkomponowane w scenę, ten ojciec siedzi gdzieś z boku, prawie go nie widzimy w kadrze i on się nagle zgadza. Takie dopięcie wątku na siłę, żeby tradycji stało się zadość.

ocenił(a) film na 8
brava

tylko, że gdy któraś z tych "wyidealizowanych kobiet" próbuje wyzwolić się z tyranii "ohydnych mężów" to zawsze kończy jako prostytutka. Przy czym wydaje się, że choć my tak chętnie rozróżniamy gejsze od prostytutek, to sam Mizoguchi te dwa "zawody" utożsamia.
Miłość owszem, rozsadza porządek i miesza, jednak - na niekorzyść kochanków ("Pani Oyu"). Nie przypominam sobie wątku, gdy kochankowie, którzy gnani namiętnością konfrontują się z porządkiem społecznym, osiągają sukces i spełnienie. Raczej mam wrażenie, że Mizoguchi idzie tropem hollywoodzkich melodramatów, nakłaniając kobiety do poniechania buntu, gdyż w konsekwencji taka postawa może doprowadzić jedynie do klęski.
Bohaterka "Chryzantem" może zyskać spełnienie w miłości tylko w jeden sposób: poświęcając się na rzecz mężczyzny. Bo ostatecznie: ile by ten jej mąż nie wylał łez, i jak by się nad jej zwłokami nie pochlastał, to on weźmie z życia to co najlepsze: sukces zawodowy i pozycję społeczną u boku zapewne pięknej i akceptowanej przez jego sferę małżonki. Dodajmy, że te łzy to jedyne, na co może liczyć bohaterka, i jedyne, co potwierdza jej wartość w społeczeństwie.
Jeśli to nie jest obrona tradycyjnego modelu, to ja nie wiem, co to jest :)

wojtekacz

Mam wrażenie, że mylisz determinizm społeczny z poglądami reżysera. Japonia, a zwłaszcza dawna, o której najczęściej reżyser opowiadał, była bardzo okrutna i bardzo skuteczna w egzekwowaniu prawa. I tak jak piszesz rola kobiet kończyła się na byciu żoną, matką, córką lub siostrą, albo kochanką i prostytutką, rzadziej ale zawsze kapłanką lub żebraczką. Kobiety były, a często wciąż są podrzędne w społeczeństwie japońskim. Stawianie ich w roli ideału jest moim zdaniem wywrotowe, zwłaszcza w świecie, w którym mężczyzna jest na pierwszym miejscu.

Masz racje kochankowie źle kończą, ale zwróć uwagę jak kończą się "Ukrzyżowani kochankowie" - gdy jadą na ukrzyżowanie osoby z tłumu mówią - "spójrz on jest spokojny jak nigdy, a ona wygląda na pierwszy raz w życiu szczęśliwą". Można powiedzieć, że gdyby nie złamała ustalonego porządku społecznego to nigdy by nie zaznała szczęścia, pomimo okrutnej kary za to szczęście. Tradycyjny model społeczny zawszę zwycięża, a idealizowane jest to co nieszablonowe.

Większą zagwozdką jest "Przeznaczenie pani Yuki", w której wszyscy namawiają bohaterkę do porzucenia swego wiarołomnego męża, do tego brutala i hulakę (doprowadza ją do bankructwa). Bohaterka nie jest w stanie go opuścić, choć pragnie tego z całego serca, nie potrafi złamać feudalnej więzi łączącej ją z mężem i to takim, który gwałci ją na oczach uwielbiającej ją służącej. W tym filmie mężczyzna i mąż jawią się jako coś najbardziej ohydnego, a małżeństwo jak więzienie z którego nie można się wyzwolić. I to więzienie nie jest już prawnie zapisane, ale jest to więzienie pewnej mentalności.

A taki "Zarządca Sansho" jest niemal socjalistyczny w wymowie (choć to wymowa wywiedziona z buddyzmu), tu mamy mężczyznę, który łamie większość reguł społecznych, dąży do równości, robi czego nie powinien. To film który oczywiście idealizuje rodzinę, a jednocześnie ma w pogardzie reguły państwa feudalnego. Niewolnikiem może być wysoko urodzony, tak jak niewolnik może być cesarskim dygnitarzem. O wszystkim decyduje kaprys losu, jedno spotkanie.

Inna sprawa, że Mizoguchi podziwia te niezłomne zasady, którymi kierują się niektóre postacie. A czy jest to konserwatyzm?

Dla mnie końcówka "Chryzantem..." trąci fałszem, już wcześniej mamy pokazane, że uczucie między nimi wygasło. A tu naglę tyle wzruszeń. Dla mnie ta końcówka nie jest obroną pewnego tradycyjnego modelu społecznego, ale schlebianiem widzowi, bo on chcę zobaczyć szlachetnych mężczyzn, przezwyciężanie przeciwności, a że japońscy widzowie kochają tragicznych kochanków to i takich dostają.

Przy okazji chlastania się, sam Mizoguchi został pocięty nożem przez jedną ze swych kochanek, prawie go zabiła, a on nie chciał jej ścigania za to, zdaje się, że mówił że sam na to zasłuży, bo ją źle traktował.

Dla mnie prawdziwie konserwatystą był Ozu, zwłaszcza ten późny, bo w filmach niemych to jeszcze widać było u niego zachłyśnięcie się zachodem.

ocenił(a) film na 8
brava

widzisz, chyba jednak do poparcia postaw emancypacyjnych potrzebuję jednoznacznego sukcesu bohaterów. Finałowe szczęście bohaterów "Ukrzyżowanych kochanków" trudno mi odbierać w innych kategoriach niż zwykły masochizm - i tym właśnie wydają mi się zaprawione wszystkie buntownicze postawy bohaterów Mizoguchiego.
Z pewnością to, co napisałeś o kulturze Japonii jest słuszne, masz o niej zresztą większą wiedzę od mojej.
Tyle, że film (każdy) jest nie tylko tworzony w kontekście, w jakim funkcjonował twórca, ale również w kontekście, w jakim funkcjonuje odbiorca. Inaczej sobie wyobrażam rewizję zastanych struktur - również w ramach sztuki (chociażby filmowej). Pozostając w Japonii - bliżej mi choćby do Oshimy i jego "Podwójnego samobójstwa..." niż do rewolt serwowanych przez bohaterów Mizoguchiego.

wojtekacz

Za dużo oczekujesz, bo opresyjność kultury japońskiej działa na różnych poziomach, trudno tam o sukces. Inna sprawa, że samobójstwo, spektakularna śmierć nie jest postrzegana jako coś hańbiącego, czy odczytywane jako porażka. Może w kontekście kultury chrześcijańskiej, ale nie japońskiej.

Oshima to reżyser szyderca, który z pokerową twarzą wyśmiewa najróżniejsze japońskie dogmaty. Gdy oglądałem filmy Mizoguchiego od razu pomyślałem o Oshimie bo ma on jeden znany film, który jest w duchu Mizoguchiego. Chodzi mi oczywiście o jego "Imperium namiętności", bo tematycznie, a nawet na poziomie formy jest to film odwołujący się do niego. Co tam mamy - parę kochanków, bezwzględność prawa, okrutną karę, ale jest to oddarte z idealizowania, para kochanków jest jak najbardziej wina, nie jest wcale piękna, a moralnie są na samym dnie. Oshima pokazuje ich jak zwierzęta, które naprawdę kochają, namiętnie i prawdziwe.

brava

Polecam filmy Shohei Imamury, to reżyser o podobnym temperamencie co Oshima, ale tak jak Mizoguchi opowiadający bardzo często o kobietach.

ocenił(a) film na 8
brava

Tymczasem tylko o formie, a ta jest szalenie intrygująca. Przynajmniej dla mnie. Oto słyszymy, że wydarzenia następują po sobie nawet poza kadrem, oto oglądamy jedno ujęcie rejestrujące rozgrywającą się akcję na kilku planach...
A przecież mamy 1939 rok, a Japonia to nie ojczyzna kina, zaś ja, za powyższe atrybuty sztuki filmowej ,, obwiniałem" Orsona Wellesa (sic!). Nadto, Kenji Mizoguchi świadomie/udanie podparł swoją historię fragmentami z Teatru Kabuki, który jakkolwiek pozostając dla mnie barierą intelektualną, przecież mnie zachwycił swoją magiczną formą. Zapewne to dzięki tym ingrediencjom, i co naturalne, wykorzystaniu kulturowego obyczaju i tradycji japońskiej chłonę tę <Trędowatą> by Mizoguchi z dużą satysfakcją. Good night, and good luck, esforty.
8/10

esforty

Nie jesteś pierwszy, który dostrzega podobieństwa między stylem Mizoguchiego a Wellesa. I co ważne trudno tu wskazywać na jakieś inspiracje. Trudno też przeanalizować rozwój stylu Mizoguchiego, bo większość wczesnych filmów nie istnieje.

Taka ciekawostka z teatrem kabuki, w tym teatrze wszystkie role męskie i żeńskie grali mężczyźni. Zwróć uwagę, że bohater gra role kobiece, i w trakcie kariery zaczyna od ról gejsz, a na samym końcu kończy jako kobieta wysokiego rodu.

ocenił(a) film na 6
brava

Uwielbiam gdy ktoś zwraca uwagę na takie ciekawostki. Wtedy zdaję sobie czasami sprawę jak wiele szczegółów potrafi mi umknąć :)