Pewna rodzina jedzie do domku letniskowego na wakacje. Oczywiście domek jest na odludziu, nad jeziorem, gdzie 
komórki tracą zasięg, a najbliższy sąsiad znajduje się 10 kilometrów dalej. W normalnym thrillerze na tę spokojną rodzinę 
napadłoby kilku rozwścieczonych nastolatków lub psychol kryjący swoją twarz za dziwaczną maską, zaczęliby ich torturować, 
męczyć aż w końcu najsilniejsza osoba z rodziny by się im przeciwstawiła i przeżyła do końca. Schemat jaki znamy już na 
pamięć. "Ostatni dom po lewej" wybiera jednak zupełnie inny, bardzo ciekawy kierunek rozwoju historii. Otóż krótko po 
przyjeździe do domku, Mari zostawia rodziców samych i jedzie do miasteczka by spotkać się ze swoją trochę zbuntowaną 
przyjaciółką Page, która pracuje w lokalnym sklepiku. Dziewczyny przez przypadek trafiają do pokoju hotelowego młodego, 
zwyczajnie wyglądającego chłopaka, który w zamian za to, że Page sprzedała mu w sklepie papierosy, oferuje im trawkę. 
Niestety do hotelu wkrótce, szybciej niż powinni, wracają opiekunowie chłopaka, jego ojciec, wuj i dziewczyna ojca, a 
ponieważ ten właśnie uciekł policji i nie może pozwolić sobie na zostawianie za sobą jakichkolwiek śladów, porywa 
dziewczyny ze sobą. W czasie wyjazdu z miasta dziewczyny zostają brutalnie pobite i zgwałcone. Mari udaje się jednak 
jakimś cudem uciec oprawcom. Ponieważ zapada noc i zbliża się burza, napastnicy poszukują schronienia i znajdują je w 
najbliżej stojącym domu, który należy akurat do... rodziców Mari. Ci dowiedziawszy się o tym co przeżyła ich córka, nie mając 
innego wyjścia, postanawiają wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę... 
 
Thriller ten nie jest tym czego moglibyśmy się spodziewać po zwiastunach czy opisach. Tak, jest brutalny, chwilami nawet 
bardzo, ale nie epatuje przemocą, nie zachwyca się nią i nie dąży do tego byśmy zobaczyli jej w całym seansie jak 
najwięcej. Pojawia się ona w nim, bo tak biegnie opowiadana przez twórców historia, bo tak rozwijają się kolejne 
wydarzenia, bo bohaterowie nie mają innego wyjścia. Co więcej "Ostatni dom po lewej" ma w sobie - i nie wiem dokładnie 
jakiego słowa tutaj użyć, bo chyba żadne nie będzie właściwe - pewną wrażliwość, jakieś drugie dno. Nie chodzi w nim 
bowiem jedynie o pokazywanie kolejnych scen tortur, o zachwyt nad zadawanym cierpieniem. Tego w nim o dziwo nie 
znajdziemy. Nie wiem jak twórcom udało się tak wznieść tę produkcję, nadać jej bardziej normalnego, ludzkiego oblicza, 
ale jakimś cudem tego właśnie dokonali. Być może takie spojrzenie na tę opowieść, taki klimat udało się stworzyć dzięki 
pięknym zdjęciom i wolniejszym chwilom, takim małym scenom w czasie których kamera zbliża się na twarze bohaterów, 
jakby na kilka sekund zatrzymując czas, skupiając się na ich emocjach, ich położeniu. Bo w gruncie rzeczy ten film nie pędzi 
przed siebie, nie korzysta z teledyskowego montażu, szokowania widza za wszelką cenę. Potrafi zatrzymać się w 
odpowiedniej chwili, skupić na bohaterach, na ich przeżyciach, dzięki czemu udaje się nadać kolejnym scenom 
odpowiedniej powagi. Być może udało się to osiągnąć też dzięki fantastycznej muzyce Johna Murphy'ego, która jest 
spokojna, wyważona, która wycisza ten obraz, tworzy odpowiedni klimat, nadaje poszczególnym scenom wymiar 
tragiczności. 
 
"Ostatni dom po lewej" to bardzo równy thriller. Napięcie budowane jest w nim od samego początku, powoli ale 
konsekwentnie. W gruncie rzeczy nie ma w nim gorszych, czy słabszych chwil. Nie ma momentów które byłby niepotrzebne 
lub nudne, przy których zaczynalibyśmy się wiercić w fotelu lub zastanawiać dlaczego bohaterowie postąpili akurat tak, a nie 
inaczej. Nie ma wymyślnej przemocy, zemsty planowanej z zimną krwią, czego bardzo obawiałem się przed seansem. 
Jest zwykła, brudna walka o przetrwanie, bo przez burzę nie ma gdzie uciec, a noc przeżyć trzeba. Bardzo ciekawie 
sprawdziła się zamiana ról: oprawca-kat. Napastnicy po pierwszych kilkudziesięciu minutach stają się tutaj bowiem 
osobami walczącymi o życie, a zwyczajne małżeństwo, ludzie niczym się nie wyróżniający, po których nigdy w życiu byśmy 
się czegoś takie nie spodziewali, stają się oprawcami, którzy we własnej obronie, w obronie swojej skrzywdzonej córki, 
wymierzają ostateczną karę. "Ostatni dom po lewej" to film bardzo dobrze zagrany, praktycznie przez wszystkich aktorów, 
którym udało się nie popaść w przesadę i w bardzo naturalny sposób wtopić w swoich bohaterów. Film wciągający, 
trzymający w napięciu, który niejako zmusza do zastanowienia się jak daleko można się posunąć w obronie swoich 
bliskich, którzy zostali tak potwornie skrzywdzeni przez drugiego człowieka. Bo odruchowo stajemy tutaj po stronie rodziców 
zgwałconej dziewczyny, jednakże czy powinniśmy? Czy rodzice biorąc sprawiedliwość w swoje ręce, wymierzając karę 
uciekającym przed policją oprawcom, nie zmienili się w takich samych bandytów jakim była ta trójka? Jak bardzo i czy 
czymkolwiek się od nich różnią? 
 
Spore, pozytywne zaskoczenie. 
 
7/10