Rozumiem, że 'based on true story', ale ile można ten sam temat wałkować? Ostatnio, raptem kilka tygodni temu, podobny schemat miało dość kiepskie 'A little bit of heaven' i bałem się, że '50/50' również popełni ten największy błąd tego typu filmów: pójdzie w wielkie moralizatorstwo i naładuje niesamowitą ilość pompatyczności i mimo wszystko kiczu. Tak się na szczęście nie stało, tym niemniej... Mam mieszane uczucia, najbardziej z jednego powodu. Dziwnie została skonstruowana fabuła, nie ma żadnej jednej linii, akcja się wlecze, rozpływa, meandruje, wspomina o jednym, przerzuca na drugie i koniec końców opowiadając o wszystkim opowiada o niczym. Do tego dziwny posmak zostawia również samo zachowanie głównego bohatera... Ale to może dlatego, że we wszystkich podobnych filmach jest jeden schemat i człowiek za bardzo się do tego przyzwyczaił. Na ekranie na uwagę zasługuje przede wszystkim Rogen, który zdecydowanie ciągnie film do przodu, bo akurat sam Levitt wypada dość słabo. I całkiem niezła końcówka, ze sporymi pokładami pozytywnej energii, za którą dodaję dodatkową gwiazdkę. Bo film nie jest zły, on jest po prostu... Inny, przynajmniej w ramach tego jednego schematu. A czy wychodzi to na lepsze czy na gorsze... Ilu widzów, tyle opinii.