bardzo podobało mi się w tym filmie to, że mimo powagi sytuacji były momenty zabawne i
fajne. :) bardzo fajny był przyjaciel głównego bohatera, który nie postępował super i jednak
wykorzystywał troszkę fakt choroby kumpla, ale okazał się niesamowicie dobrym, troskliwym
człowiekiem. ale najcudowniejsze było wg mnie pokazanie więzi matka-syn, czyli to, jak ta
okropna terapeutka (o której jest niżej) wskazała bohaterowi punkt widzenia matki. i to, że
on spróbował nawiązać z nią więź. może tak bardzo to na mnie wpłynęło, bo sama mam
tego typu problemy, ale bardzo mi się podobał ten poboczny wątek.
a teraz jedyne co spaprało ten film dla mnie: DO BIAŁEJ GORĄCZKI doprowadziła mnie
odtwórczyni roli terapeutki. no po prostu nie mogłam patrzeć na tę jej słodką buźkę, a
dodatkowo jej rola sprowadza się do grania nieporadnej, teoretycznie wykształconej idiotki.
wiem, jestem okropnie krytyczna, ale to chyba najgorsza rola jaką widziałam. aktorki w
innym filmie nie oglądałam, ale tutaj - po prostu tragedia rodem z głupich komedii
romantycznych. po prostu UGH. i to na ogromny minus. wiem, nie można się sugerować
innymi rolami, ale ta rola w Zmierzchu... mam wrażenie, że to COŚ znaczy.